poniedziałek, 11 listopada 2013

Koszmary, znowu koszmary.

Wykańczam się. Wciąż powstaję, jest ze mną lepiej niż kiedyś. Jednak tak bardzo brak mi sił...
W moich pierwszych modlitwach o to, byśmy byli razem, szeptałam, że chcę być z Tobą, choćby to miało trwać tylko chwilę. Potem cały czas bałam się, że moje szczęście dobiegnie końca. Kiedy już uwierzyłam, że będzie dobrze, nieśmiało pomyślałam:
-Tyle czasu byłam szczęśliwa, że chyba jestem gotowa na cierpienie. Nie jakieś wielkie, jak przedtem. Najwyżej stopniowe - przyszło jak na zawołanie.
Tyle, że nie chciałam, żeby nasz związek się zakończył. To dla mnie zbyt wiele.
Dziś znów męczyły mnie koszmary. Ostatnio wciąż mi się to zdarza. Te do tej pory były znośne, jednak dzisiejszy... Najgorsze w nim było to, że wciąż mi się śniło, że się obudziłam, wbijałam sobie paznokcie w nogę, by to potwierdzić i za każdym razem działo się coś potwornego, a ja wciąż się budziłam i budziłam, a każda kolejna 'pobudka' niosła ze sobą kolejne tragedie. Tak ciężko było mi faktycznie otworzyć oczy i gdy wreszcie mi się to udało, pobiegłam do mamy, nie czekając, czy to również nie jest snem. Jak mała dziewczynka, poprosiłam, żeby spała ze mną. Nie śmiała się. Przytuliła mnie mocno, pozwalając uciec przerażeniu.
U M I E M  B Y Ć  C I S Z Ą.
Czułam się tak na swoim miejscu, gdy byłeś obok... Twój zapach... Twoja miłość...
Robię się coraz bardziej żałosna...
Tak mi trudno.
Jak dobrze, że mam mamę, bardzo mi pomaga.
Jeśli każda miłość musi się skończyć, to chyba lepiej nic nie zaczynać.

Wiecie co jest zabawne? Czuję coś szczególnego do jednego chłopaka, choć nigdy z nim nie rozmawiałam. Gdy go widzę, podobno uśmiecham się jakoś szczególnie. Czemu się do niego nie odezwę? Boję się porozmawiać z obcym chłopakiem, bo obawiam się... że się zakocham? Zachowuję się jak dziecko z podstawówki, wiem.

Tak bym chciała się rozpłakać...

Tak bym chciała, żeby ktoś mnie przytulił, wdmuchnął do serca siłę potrzebną do pokonania kolejnych przeszkód.

Nie chcę wiele. Chcę tylko, by ktoś pokochał dziewczynę z bliznami duszy. Całą taką, jaką jest.




Pierwszy rozdział opowiadania opublikuję w wolnym czasie. Wierszy na razie nie dodaję, muszę wysłać coś na konkurs.

MIŁEGO DNIA

wtorek, 22 października 2013

Opowiadanie 'Szkarłatny motyl' - prolog

SZKARŁATNY MOTYL 

PROLOG

- Chodź ze mną...
- Ale... Dokąd?
- Tam, skąd już nigdy nie uda nam się wrócić.
- Dominika... Co ty masz na myśli?
- Dobrze wiesz - szepnęła, łapiąc go za rękę i spoglądając w wystraszone oczy wzrokiem pełnym obłędu.
- Dominika...
- Skoro nie chcesz, pójdę tam sama. Na spotkanie Śmierci, która odebrała mi Tomka. Na spotkanie Śmierci, która jako jedyna jest pewna i niezłomna. Na spotkanie Śmierci - mojego przeznaczenia. 

Nie zważając na szok, malujący się na ustach chłopaka, dziewczyna zaczęła podążać krokiem pełnym majestatu w stronę mostu. Odwróciła się, by spojrzeć pogardliwie wgłąb jego czarnych, nieruchomych źrenic. Posłała mu szaleńczy uśmiech, po czym zaczęła wspinać się na barierkę. Chciał krzyknąć, lecz mógł tylko stać i patrzeć na jej piękno, na niebezpieczeństwo, jakie jej zagraża, chwytać wzrokiem jej rozpaczliwe ostatnie ruchy. Ta bezsilność, która wypełniała jego duszę, paraliż ogarniający ciało i ciążące mu poczucie winy... Pozostało kilka sekund do popełnienia przez Dominikę największego głupstwa w jej życiu, gdy usłyszał w głowie głos Tomka:
- Nie stój jak kołek! Zrób coś! 
Otrząsnął się i zaczął biec. Czas płynął. Nie miał pewności, czy zdoła uratować jedyną osobę, na której tak bardzo mu zależało. Nie wiedział, czy jego wariacki pęd ma jakikolwiek sens. Nie miał pojęcia, czy takie zachowanie nie popchnie tylko dziewczyny do czynu. Mimo to biegł, nie myśląc o przyszłości, a o teraźniejszości. Mimo wszystko biegł.
- Dominika! Czekaj! Nie rób tego! 


______________________________________________________________________________

Pomysł na to opowiadanie zrodził się w mojej głowie już dobre kilka lat temu. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Co prawda, trochę nie mogę się skupić na tym, co piszę, mój młodszy brat zachowuje się stanowczo za głośno, dlatego dziś dodaję tylko krótki prolog. Postaram się jeszcze w tym miesiącu dodać kilka rozdziałów, w końcu mam teraz więcej czasu, a i uczucie głównej bohaterki w końcu jest mi bliskie, więc będzie mi łatwiej pisać. Znaczy... Na szczęście nie przeżyłam tego, co ona... Zrozumiecie, jak przeczytacie wszystko. Życzę więc miłej lektury.

Odchodząc od tematu opowiadania - czuję, jak z każdym dniem żywię do niego silniejszą niechęć, chwilami wręcz nienawiść. Wdzięczność, trochę miłości, pozytywne uczucia - tak, to również, jednak w ostatecznym rozrachunku ten żal przeważa. Wcześniej było trochę inaczej. Teraz zaczynam czuć się jak wściekłe, ranne zwierze, któremu ktoś wbił kołek w nogę, a chwilę potem chciał go wyciągnąć, by nie mieć wyrzutów sumienia. Następnie zapytał biedaka, czy nie chciałby zostać jego przyjacielem. Cóż, zawsze mogło być gorzej. 

Dziękuję czytającym. 



Tak, wiem, że tytuł głosi 'Szkarłatny motyl', a ten jest czarny. Efekt pośpiechu, wybaczcie.

MIŁEGO DNIA

poniedziałek, 21 października 2013

Nie mam uczuć? Nie sądzę.

NIENAWIDZĘKOCHAMCIERPIĘŚMIEJĘSIĘŻYJĘUMIERAMPOWSTAJĘODCHODZĘNIEISTNIEJĘ...
Czemu miał posłużyć ten brak spacji? Myśli w mojej głowie też nie są niczym przedzielone, w dodatku głośno krzyczą, wciąż powracając. 
Pomimo przeciwności dzień udany. Dzięki temu, że kiedyś tak cierpiałam, teraz jestem szczęśliwa mimo wszystko...
Dziś czuję się, jakbym cierpiała na rozdwojenie jaźni - radosna, smutna, śmiejąca się, kryjąca w duszy żal, nienawidząca, kochająca, nieustępliwa, obojętna, szczęśliwa, zmartwiona... 
Denerwuje mnie, że niektórzy znajomi mają mnie za człowieka pozbawionego uczuć. Przecież powinnam płakać, a uroniłam może jedną łzę. Przecież powinnam nie wiem jak użalać się nad sobą. Nie rozumiem - co powinnam robić? Na pewno nie śmiać się, kręcić wkoło, przytulać do wszystkich. Czy nie przyjdzie im do głowy, że byłam już na to gotowa? Przecież 'przeczuwałam koniec' już w chwili, gdy napisałam wiersz o tym samym tytule. Poza tym, nic nie wiedzą. Ja sama do końca nie wiem, jak się czuję. Jestem pewna natomiast, że mam wspaniałą rodzinę i przyjaciół, jestem im bardzo wdzięczna za pomoc. 
Gdy będę miała chwilę wolnego czasu, postaram się opublikować jakieś opowiadanie, czy choćby szkic. 

Wracając do poprzedniego wątku - jak ktoś może mnie posądzać o brak żalu, nie wiedząc, że położyłam się wczoraj spać o piątej. Uprzednio zabazgrałam swoim koślawym pismem dość sporo kartek pamiętnika. Większość zdań rozpoczynały słowa 'Pamiętasz, jak...', a na każdej stronie tkwiły wielkie, sfrustrowane litery głoszące 'NIENAWIDZĘ CIĘ'. Czy gdybym się nie przejęła, byłabym w stanie to napisać? Może po prostu doświadczyłam w życiu gorszych rzeczy? Każdy ma swój miernik bólu, cóż. 


Odejdź.
Bolą mnie oczy
gdy patrzę na twarz ukochaną. 
Zamilcz!
Bolą mnie uszy
gdy słyszę twój głos,
jak za ścianą.
Zniknij.
Opuść me serce
i pozwól oddychać płucom.
Proszę,
choć wiem, że wbrew temu
wspomnienia do mnie
powrócą. 
Obudź się!
To sen tylko.
Dusza wyrwana gdzieś leży.
Mówisz, że nie nie płakałaś?
Nie.
Nikt ci nie uwierzy.
Wstań i zapomnij, radzę.
Przecież już cię nie kocha.
Tak.
Jakoś sobie poradzę.
Choć serce me 
nadal szlocha.
Choć dusza zdeptana,
nieżywa,
nikt nie zobaczy tego.
Wstanę i będę udawać,
że kocham kogoś
innego.





'I'm so happy 
Cause today I found my friends 
They're in my head' 


DOBRANOC

niedziela, 20 października 2013

Przeczułam koniec. Wiersz 'Niczyja'.

NICZYJA
Nie mogę zasnąć,
kąsana przez myśli,
wczoraj byłam Twoja,
dziś jestem
niczyja?
Co znaczy dla Ciebie
moje bicie serca
i łza ukryta
gdzieś w duszy?
Niczyja. 
Wzrok mój jest ślepy,
usta są martwe,
dłonie nie czują 
dotyku. 
Wciąż szept Twój słyszę,
gniecie coś żebra
i brzmi gdzieś w środku
to słowo:
niczyja. 
Za oknem pada,
w sercu mym też,
choć żyję, 
nie mogę
oddychać. 
Wciąż w głowie trzeszczy
ten jeden frazes,
to jedno słowo.
Niczyja.
Tak trudno pojąć
coś tak prostego
duszy mej, pełnej cierpienia.
Jak to możliwe, że wczoraj Twoja,
a dziś już jestem
NICZYJA.

_________________________________________________________________


Wróciłam. Nijaka. Zagubiona. Niczyja. Wiersz napisany przed chwilą. Może to nie mój najlepszy tekst, jednak całkowicie szczery. Tak się czuję w tym momencie. Przyjaciele, koledzy, cóż z tego, skoro nie ma już NAS. Niczego nie żałuję, otrzymałam tak wiele, a to rozstanie wisiało w powietrzu już jakiś czas. Poczułam się lekko, trochę radośnie, bo nareszcie wszystko stało się jasne i umarła ta szara niepewność. Teraz jest już 2:30, a ja nadal nie mogę zasnąć. Myślałam, że jestem już gotowa na cierpienie, bo spotkało mnie tak wiele radości. Czy jednak wytrwam? Ktoś, kto był tak ważny... To jakby utracić część siebie. 
Ostatnio gościły we mnie różne uczucia. W dodatku ten intrygujący chłopak... Zaczęłam go unikać (co przyniosło odwrotny skutek), wiedząc, że mam Jego.
Są plusy i minusy, jak zawsze. Nie mogę jednak myśleć o plusach. Jeszcze za wcześnie. Dziś pozwalam sobie w spokoju pocierpieć, póki nikt nie widzi.
Oczywiście, że bycie singlem ma pozytywne strony. Co jednak one znaczą wobec tego, jak teraz się czuję? Wiedziałam, przeczuwałam, co się stanie, jest mi łatwiej. Jednak niełatwo. Odnoszę wrażenie, jak gdyby to był sen, wydaje mi się, że gdy otworze oczy będzie koło mnie leżał, obejmując mnie ramieniem i patrząc na mnie z uśmiechem. Przytulę się i będę chłonąć jego zapach. Będę czuć się tak bezpiecznie, tak na swoim miejscu, tak kochana... Jak można nagle, bez powodu, po prostu przestać kogoś kochać? 
Znowu zacznę publikować. Być może założę drugi blog. Nie mogę opowiedzieć wam wszystkiego, bo wiem, że na pewno ktoś z moich znajomych to przeczyta. Dziękuję jednak, że są ludzie, którzy tu zaglądają. To dla mnie bardzo ważne. Tak odnośnie mojego nastroju, dobra na wszystko Nirvana:

To nie jest tak, że nikt nie zasługuje na mnie... Raczej to ja nie zasługuję na nikogo. 

Coś się kończy, coś zaczyna, czuję, jak coś pęka między moimi żebrami. Serce? Dusza? Cokolwiek to jest, rozpadło się na miliard kawałków, które kaleczą mnie od środka, odbierając oddech. Nie mogę się nawet rozpłakać.. Najważniejsze, że mogłam być szczęśliwa tyle czasu. Reszta jakoś ujdzie.


Ładny obrazek, taki pełen uczuć. Wzięty z jakiegoś fanpejdża. 
3:00 w nocy. Godzina... demonów? Tych wewnątrz mnie? Podobno każdy z nas ma jakieś demony...
NIE OBCHODZI MNIE, CZY DLA CIEBIE TO WSZYSTKO JEST ŻAŁOSNE. JAK CI SIĘ NIE PODOBA TO WYJDŹ. Proszę...
Czuję się na wpół żywa. 
Dziękuję. Proszę. Przepraszam.
Czas odejść w sen. Podobno przynosi ukojenie. Wydaje mi się, że w moim przypadku nie do końca. Gdy się obudzę, będę zbyt trzeźwo myśląca... Noc jest narkotyczna, pozwala wypowiadać każdą myśl bez trudu, jednak w dzień te same słowa tkwiące wewnątrz duszy ranią, nie chcąc jej opuścić. Choć wargi milczą, to w moim wnętrzu odbywa się swoista wojna. Na czym tak naprawdę polega to życie? Czy ma jakiś sens? Chyba tak. Przyjaciele. Rodzina. Trzeba żyć dla nich. Dla nich? Dla siebie również. 
Dziękuję wszystkim czytającym. 

DOBRANOC


sobota, 7 września 2013

wiersz 'wyczuwam koniec'

WYCZUWAM KONIEC

Pomiędzy wzrokiem
moim i Twoim,
wyczuwam koniec.
Pomiędzy szeptem,
pośród uśmiechów,
wyczuwam koniec.
Cisza i spokój, 
oko złamane,
sen co się kończy,
nie wróci więcej.
Dzwonka nie słyszę,
skrzypi podłoga,
znów łamię gryfel
- wyczuwam koniec.
Siadasz koło mnie.
Krzyczysz bezsłownie
listę bezkresnych pretensji.
Tak blisko, tak obcy,
coś gaśnie we mnie,
przymykam powieki
- wyczuwam koniec.
Otwieram oczy,
obok cię nie ma,
wiatr tylko, otwarte okno.
Cisza tak wielka,
cisza bolesna
i pustka w duszy.
Wyczuwam koniec.
Dzwonek znów słyszę.
Może to ty?
Wstaję i idę bez wiary.
Szuram nogami, otwieram drzwi
i patrzę ci w oczy.
Wyczuwam koniec. 


Zmodyfikowałam ostatnie kilka wersów. Czy lepsze od oryginału - nie wiem. Napisane dziś rano. Oby słowa wiersza się nie sprawdziły.
To nie jest tak, że już nie piszę, nie myślę, nie czuję. Po prostu nie mogę wszystkiego opublikować na stronie, do której ma dostęp już kilkoro znajomych. Nie mam też dla kogo pisać. Oglądalność znacząco spadła - przestałam. Ten wiersz najlepiej odzwierciedla moje ostatnie uczucia. 
Ogólnie życie układa mi się znakomicie (gdyby nie to 'wyczuwanie końca'). Nowa szkoła jest fantastyczna. Tylu ludzi, przy których mogę być sobą, szczęśliwą, prawdziwą, autentyczną. Nie będę się teraz na ten temat rozpisywać. Może jeszcze kiedyś dodam jakieś opowiadanie. Muszę najpierw odzyskać wiarę w tego bloga. 
Co mam zrobić, żebyś zrozumiał?
3:00, chce mi się spać, ale wiem, że nie zasnę. Bezsens. Liceum nauczyło mnie, że każdy ma problemy, o nich się nie mówi, tłumi się smutek i cieszy z byle czego. Nie jestem tak do końca smutna w tej chwili. Jestem... Nijaka. Nie wiem, o co ci chodzi. Chcę zrozumieć i chciałabym, żebyś ty zrozumiał mnie. Tak, wiem, nie można mieć wszystkiego. Nic wiem nic. Bezsens. Marnowanie czasu na komputer. Jakbym nie miała jeszcze tylu rzeczy do zrobienia. Bezsens. Bezsens. Bezsens. Na szczęście jutro poniedziałek i szkoła - ci ludzie nie zadający zbędnych pytań, akceptujący cię za to, kim jesteś, ta możliwość samorealizacji i to włóczenie się bez celu ze znajomymi po skończonych zajęciach. Tak. To jest życie. To jest mój świat. Tak bym chciała, żebyś zrozumiał. Żeby to się nie rozpadło. Zawsze było trudno.
Zrozum, zrozum, zrozum. Proszę.
Miłość, marzenia, szkoła, przyjaciele, wolność...
Ciągłe wybory.
Ciągłe pretensje.
Ciągła niewiedza.
Piszę głupoty, tak, jak zawsze, bo jestem bezsensu, tak wiem, już nic nie mówię. Przepraszam, że nie jestem idealna. Sam tak wybrałeś. 
Wybaczcie te farmazony.

Miłej nocy





niedziela, 4 sierpnia 2013

Tajemnica - rozdział VI - ostatni

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ VI - OSTATNI

Mężczyzna, wściekły do granic wytrzymałości, pognał naprzód. Ja natomiast stałam, jak sparaliżowana, nie mogąc ruszyć choćby koniuszkiem palca. Nie mogłam uwierzyć w to, że wszystko się wyjaśniło. Wszystko? Nie. Wiedziałam, że nadal nie poznałam całej prawdy. Postanowiłam się uspokoić. Otworzyłam usta i głęboko oddychałam. Wdech i wydech, wdech i wydech, wdech i wydech...

Mój ojciec tymczasem pobiegł do miejsca, gdzie przebywała obecnie matka i siostra Mateusza. Targany silnymi emocjami - gniewem, nienawiścią, poczuciem krzywdy - przystawił płonącą zapalniczkę do drewnianych drzwi domu. Były stare i spróchniałe, toteż zajęły się od razu. Potem, w swoim destrukcyjnym tańcu, zaczął podpalać wszystko dookoła. Ofiary nie miały szans na przeżycie. Podpalacz - zdesperowany i załamany, uciekł. Mateusz dobiegł za późno. Co prawda zdołał ugasić ogień, jednak nie był w stanie ochronić bliskich przed zabójczym dymem. Przerażony, podbiegł do siostry, która leżała jeszcze na wpół przytomna:
- Martyna... Proszę. Nie odchodź! Musisz... Błagam! Kaszl! Nie możesz umrzeć, słyszysz! Zemszczę się!!!
- Ognia nie ugasisz ogniem - zdołała wyszeptać dziewczynka, po czym zamknęła ciężkie powieki. Na zawsze. Krzyk bólu przedarł się przez całą przestrzeń, był to odgłos przepełniony takim cierpieniem, że każdy, kto by go usłyszał, niewątpliwie sam chciałby umrzeć. 
- Znajdę cię skurwielu! Znajdę i zabiję! Za to, co zrobiłeś! 
'Ognia nie ugasisz ogniem' - pobrzmiewało raz po raz w głowie chłopaka, jednak starał się stłumić tę myśl. Ostatnie słowa jego siostry wydały mu się absurdalne. Złoczyńca powinien zapłacić za swoje czyny. 

Mężczyzna z blizną, pozbawiony już resztek nadziei, sensu, wszystkiego co posiadał, siedział przy tym samym drzewie, przy którym, na stercie zeschłych liści, znalazła mnie kiedyś ciotka. Płakał głośno. W końcu nic, prócz tego wyzbycia się emocji mu nie pozostało. Łkał, trzęsąc się rytmicznie i przywołując wspomnienia dobrych chwil. 
- Życie nie ma już żadnego sensu. Zabrałaś go ze sobą, Tereso. Nasza córka nie chce mnie znać. Jestem mordercą. Co mam zrobić? Co mi pozostało? Tylko to - szepnął, wyjmując z kieszeni słoiczek pełen środków nasennych - Przepraszam, że zawiodłem. Pogubiłem się w tym wszystkim. Życie... jest doprawdy zbyt trudne. Nie zasługuję na nie. Czas się pożegnać. Nigdy się nie spotkamy. Ty byłaś dobra, jak anioł, ja jestem nikim, wyrzutkiem społeczeństwa, człowiekiem, który zatracił gdzieś swoje człowieczeństwo. Nie mam prawa oddychać, jeść, stąpać po tej ziemi. Nie mam prawa...
Szłam powoli, pomiędzy drzewami, słysząc cały ten monolog. Zbliżałam się od tyłu, nie chciałam, żeby mnie zobaczył. Jego słowa wywarły na mnie duże wrażenie, ogarnął mnie żal i zapragnęłam jakoś mu pomóc. Podeszłam powoli i po prostu go objęłam, wytrącając tym samym lekarstwo z jego dłoni. Odwzajemnił uścisk, szlochając jeszcze bardziej. Serce mnie bolało, gdy słuchałam tej pozbawionej słów pieśni o bólu i niespełnionych marzeniach. W końcu, gdy trochę się uspokoił, wyszeptał:
- Marika niczym mi nie zawiniła, tak przynajmniej myślałem. Dlatego zabiłem tylko mojego brata. Ją oszczędziłem. Gdy któregoś dnia zobaczyłem ją z dwójką dzieci, odparła, że znalazła je w lesie. Podobno ktoś je podrzucił. Chłopak był w twoim wieku, dziewczynka młodsza. Chora - tu przerwał na chwilę, próbując powstrzymać wybuch gniewu. - Mówiła, że nie może mieć dzieci! Dlatego mój brat cię porwał! Mówisz, że była w ciąży. To dziecko, dziewczynka, ma tyle lat... Ona ją urodziła. To było jej dziecko. Rozumiesz? Myślałem, że jest dobra, że była przeciwna porwaniu ciebie. Tymczasem... Wciąż kłamała. Oboje - wraz z moim bratem, zabili nasze szczęście. 
- Zrobiłeś jej coś? - zapytałam, znając odpowiedź.
- Tak. Nie żyje. 
Nie wiedziałam, co począć. Z jednej strony brzydziłam się tym, co ten człowiek zrobił. Z drugiej strony kochałam go i rozumiałam jego frustrację. 
- Tato, proszę... Czemu to zrobiłeś? Przecież to nie wróci życia mamie. Ta dziewczynka była niewinna. Była moją siostrą - szepnęłam przez łzy, po czym objęłam go mocniej. Spojrzałam mu w oczy wzrokiem pełnym cierpienia. - Już nic nie rozumiem. Czy na tym polega życie? Na zemście? Na okrucieństwie? Tato... 

Przed nami stanął wściekły Mateusz, trzymający w ręku pistolet. W jego oczach czaił się przestrach i najczystsza nienawiść.
- Zabiję cię skurwysynu - powiedział, zaciskając zęby. Już miał pociągnąć za spust, gdy zasłoniłam ojca własnym ciałem, szepcząc przerażona:
- Mateusz, nie możesz. Nie znasz całej prawdy...
- On zabił moją matkę i siostrę! Wiedziałem, że ta kobieta mnie okłamuje, ale ją kochałem. Siostra była dla mnie całym światem. Zniszczyłeś mi życie! Jesteś ścierwem.
- Mateusz! To mój ojciec! Pogubił się w życiu, to prawda. Postąpił niewłaściwie, ale żałuje, musisz pozwolić mu naprawić błędy...
- Niewłaściwie?! Błędy?! Wiesz o czym mówimy? O zabójstwie nieuleczalnie chorego dziecka i mojej matki! To nazywasz 'błędem'? 
- Mateusz... Ja go kocham - szepnęłam, spoglądając błagalnie wgłąb jego ciemnych oczu. - Szukał mnie przez te wszystkie lata. To, że go zabijesz, nie wskrzesi twoich bliskich. Za to sprawi, że znów będę całkiem sama. Czy jestem ci coś winna? Zrobiłam ci krzywdę? On sam chciał odebrać sobie życie. Uśmiercając go, skrzywdzisz tylko mnie. Nienawiść rodzi nienawiść. Nigdy nie przestanę żywić do ciebie urazy.
- 'Ognia nie ugasisz ogniem' - wyszeptał ledwie dosłyszalnym szeptem chłopak, po czym rzucił broń na ziemię. 

Przez wiele nocy nie mogłam zmrużyć oka, obwiniając siebie o śmierć tych ludzi. Wytchnienie przyniosła dopiero moja matka, która przyszła do mnie, gdy w końcu udało mi się zasnąć. 
- Mamo... Ja... Chcę umrzeć. Przeze mnie...
- To nie twoja wina, najdroższa - szepnęła ciepło kobieta, obejmując mnie czule.
- Ale...
- To był wybór tych ludzi. Nie masz znacznego wpływu na to, co robią inni. Przestań się zadręczać, najważniejsze jest to, że żyjesz. Dzięki tobie również tata i ten chłopak chodzą jeszcze po świecie... Pamiętaj, że nienawiść ma siłę destrukcyjną. Jest zbędna. To miłość ma prawdziwą moc - powiedziała, po czym dodała:
- Niestety, muszę już iść...
- Mamusiu, błagam, nie zostawiaj mnie samej! - krzyknęłam, kurczowo ściskając jej ubranie.
- Nigdy nie jesteś sama. Jest z tobą tata, Mateusz... Ja też. Zawsze jestem przy tobie. Nie widzisz mnie, ale jestem w twoich myślach, duszy, sercu. Trwam przy tobie cały czas. Nie zapominaj o tym. 
Senny świat zaczął się zacierać i choć tak bardzo chciałam w nim pozostać, moje ciało uparcie zmierzało do przebudzenia. Usłyszałam jeszcze tylko przepełniony radością głos mojej matki:
- Wszystko jest iluzją.... - po czym otworzyłam oczy. Przy moim łóżku siedział zatroskany Mateusz, z kuchni dolatywał do mnie zapach smażonego jajka.
- Śniadanie gotowe! - krzyknął tata.
Chłopak patrzył na mnie wyczekująco. W końcu szepnął:
- Mówiłaś przez sen.
- Widziałam moją mamę.
- Co mówiła?
- Nic takiego.
Chłopak nie przestawał na mnie patrzeć z dziwnym wyrazem twarzy. 
- Co? - zapytałam zakłopotana.
- Gdy jesteś taka rozczochrana i wystraszona, wyglądasz jak słodka, mała dziewczynka - wyszeptał zachwycony, po czym jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko moich. Połączyliśmy wargi w tańcu uczuć i emocji, wymianie myśli i podziale życia i dusz. Tak wiele dla nas znaczył ten jeden pocałunek. Delikatnie gładził moje włosy. Byłam taka szczęśliwa. Nie chciałam, by ta chwila się kończyła, ale wiedziałam, że zaraz do pokoju wejdzie ojciec. 
- Dziękuję, że nie gniewasz się na mojego tatę - powiedziałam cichutko, czując, jak moje serce pragnie do niego przylgnąć.
- Robię to tylko ze względu na ciebie. Kocham cię - powiedział, patrząc mi w oczy. 
- Ja ciebie też - odparłam. Opuścił powoli pokój, udając się na dół, na śniadanie. Gdy zniknął mi z oczu, wyszeptałam sama do siebie:
- Choć i tak wszystko jest tylko iluzją...




Nie mam siły pisać zbyt wiele. Na Woodstocku było naprawdę fantastycznie. Może któregoś dnia się wam pochwalę. Oczywiście, jeśli chcecie.

Mam nadzieję, że nie rozczarowałam was zakończeniem. Sama nienawidzę beznadziejnych zakończeń, kiedy tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi. Czy podobało wam się opowiadanie? Może byście coś zmienili? Proszę, zostawiajcie komentarze, to mi bardzo pomoże w dalszym pisaniu.




Obrazek narysowałam sama. Już jakiś czas temu. Nijak ma się do opowiadania, nie jest też jakimś specjalnym arcydziełem, po prostu chciałam wstawić coś 'ode mnie'.


Dziękuję czytającym. Dobranoc. 


sobota, 27 lipca 2013

Tajemnica - rozdział V

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ V

Mateusz, poruszony tym, co zobaczył, gnał ślepo przez las. Nie oglądał się za siebie, nie miał na to czasu. Wpadł do domu, nie zamknąwszy za sobą drzwi. Na stole w kuchni leżała otwarta książka, jej strony przewracały się samoistnie z pomocą wiatru, wpadającego przez otwarte na szerz okno. Firanki opadały groźnie w górę i w dół. W pomieszczeniu nie było ani matki, ani siostry. Chłopak odwrócił się spiesznie, czując czyiś oddech na karku. Serce zapragnęło zniszczyć mu żebra i uciec z przestrachu, gdy tylko ujrzał twarz mężczyzny z blizną centymetry od swojej. Postać uśmiechnęła się obrzydliwie i wyszeptała, patrząc prosto w wystraszone, spłoszone oczy młodzieńca:
- Już czas.


Ja tymczasem, cichutko wślizgnęłam się do domu ciotki. W środku nie było nikogo. Tylko ostra cisza, godziła w moje niepewne serce, niczym sztylet. Nie wiedziałam, czy wejść, czy też uciec z tego przeklętego miejsca jak najdalej. Gdzie jednak miałabym się podziać? Mateusz mnie opuścił. Pewnie w końcu wydało mu się to wszystko zbyt trudne. Zrezygnowana, usiadłam na podłodze, oparłszy się o brudną ścianę przedpokoju i zaczęłam łkać, trzęsąc się w rytmie swojej smutnej piosenki. Trwałam tak - sama, samotna, niepewna jutra. Wkrótce rozszalała się straszna burza, krople ulewnego deszczu uderzały o szybę, akompaniując mi przy wylewaniu na wierzch osiadłej w sercu rozpaczy. Około pół godziny później poczułam, że ktoś delikatnie mnie obejmuje, a cudze łzy zaczynają znaczyć ślady na mojej skórze. To była ciotka. Przylgnęłam do niej, jak mała wystraszona dziewczynka. Starałam się uspokoić oddech. Kobieta w milczeniu gładziła moje włosy. W końcu przerwała ciszę słowami, które miały zmienić moje postrzeganie świata na zawsze:
- Przepraszam. Byłam, jaka byłam, bo chciałam cię przed Nim ochronić, rozumiesz. On zabił twoich rodziców. Znalazłam cię w lesie. Zdołałaś mu umknąć. Ja... Nie jestem twoją prawdziwą ciotką.


Zrozumiałam, że ta kobieta jest dobrym człowiekiem. Biła mnie, gdy uparcie, mimo jej zakazów chciałam gdzieś wyjść, bo bała się, że mężczyzna z blizną coś mi zrobi. Teraz milczałyśmy obie na ten temat, co było nie do wytrzymania. Chciałam zadać tak wiele pytań, lecz bałam się, że powiem o jedno słowo za dużo, a kobieta wybiegnie z domu płacząc i już nigdy nie wróci. Sny o przeszłości - coraz wyrazistsze, zaczęły nawiedzać mnie codziennie. 
Któregoś razu, obudziłam się w środku nocy, zlana zimnym potem. Niespokojnie rozejrzałam się po pustym, ogarniętym przez ciemność pokoju. Do ucha szeptała cisza, widziałam ogień. Niespokojne płomienie, pożerały wszystko wokół. Ogień stał się moim lękiem, obsesją, przeszkodą w normalnym funkcjonowaniu. Choć wyimaginowany, nie pozwalał mi ruszyć się z miejsca. Oddychałam ciężko, niespokojnie. Potrzebowałam pomocy, czyjejś obecności, nim wariactwo na dobre wpisze się w mój życiorys. Wstałam z łóżka i boso, w koszuli nocnej, ze zmierzwionymi włosami, ruszyłam do wyjścia. Otworzyłam ciężkie, stare drzwi i poczęłam zmierzać w stronę lasu. Wystraszona, co jakiś czas oglądałam się za siebie. Czułam, że tylko Mateusz może mi pomóc przezwyciężyć lęk. Jednak jego nie było. Trwała przede mną jedynie sterta suchych liści. Wilgotne powietrze osiadało na włosach, zamierało w płucach i chłodziło skórę. Na wpół przytomna wyszeptałam:
-Ogień, ogień, ogień go pochłonął - po czym zaczęłam zmierzać w stronę czarnych śladów stworzonych z sadzy. Wiedziałam. Czułam. Bałam się, że mogę przybyć za późno...

Ślady zaprowadziły mnie przed znany z moich snów dom. Nie czułam strachu, moje serce wypełniała raczej obojętność i pogodzenie z losem. Wszystko się jednak zmieniło w chwili, gdy ktoś zaczął przede mną odgrywać scenę sprzed lat. Budynek naprzeciw pożerał ogień, słyszałam krzyki cierpienia, czyiś podły śmiech, powietrze dookoła przesyciła okrutna woń dymu. Nie mogłam się ruszyć, stałam sparaliżowana, patrząc na ten akt destrukcji mojego życia. Wszystkie wspomnienia zaczęły wracać, raniąc przy tym moje wnętrze, czułam, jak dusza, podrapana tysiącem pazurów zła, krwawi. Wtedy stało się najgorsze. Zobaczyłam siebie - małą, zrozpaczoną, przerażoną dziewczynkę, której w jednej chwili zawalił się świat. Chciałam coś do niej powiedzieć, jakoś ją pocieszyć, ale gdy wyciągnęłam ku niej dłoń, senna mara rozpłynęła się w powietrzu. Usłyszałam za sobą podły śmiech:
- Wszystko jest iluzją.
- Ale...
- To tylko twoja wyobraźnia. Nie można zmienić przeszłości.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałam zbolałym głosem mężczyznę z blizną.
- To długa historia. Też kiedyś miałem uczucia, które ktoś podeptał i zmiął jak śmieci.
- Mamy dużo czasu. Poza tym, my - skrzywdzone dusze, powinniśmy trzymać się razem - powiedziałam wypranym z emocji głosem, zmęczonego życiem człowieka. Usiadłam na trawie, tajemniczy jegomość zajął miejsce koło mnie. Czułam się dziwnie w jego obecności. Taka... Na swoim miejscu. Zastanawiałam się, czym to jest spowodowane i na siłę usiłowałam wzbudzić w sobie nienawiść. 
- Byłem kiedyś szczęśliwy. Miałem żonę i córeczkę, którą bardzo kochałem. No i brata... Któregoś dnia okazało się, że moja żona jest bardzo chora. 
- Co jej dolegało?
- Schizofrenia. Nie wiem, dlaczego to się stało, czy choroba rozwijała się już wcześniej, niewiele wiem na temat samego schorzenia. Nie chciała iść do lekarza. Czemu? Bała się, że zamkną ją w psychiatryku, a nie chciała zostawić naszej małej córeczki. Bardzo ją kochała, niemal nad życie... Gdy dziewczynka przyszła na świat była taka szczęśliwa... - ostatnie zdanie niemal wyszeptał, po czym ukrył twarz między kolanami. 
- Co się z nią stało? 
- Któregoś dnia, jednego z tych spokojnych dni, kiedy choroba pozwalała jej odetchnąć, stało się nieszczęście. Ktoś porwał nasze dziecko. Szukaliśmy maleństwa wszędzie. Byliśmy zrozpaczeni...
- Powiadomiliście policję?
- Tak. Myślisz, że nam pomogli? Po jakimś czasie po prostu zaniechali poszukiwań. Powiedzieli, że im przykro, dodając, że nie jesteśmy jedynymi ludźmi w takiej sytuacji. Teresa całkiem się załamała. Jej choroba się pogłębiła, przestała się odzywać, żyła jakby gdzieś daleko ode mnie, w swoim własnym świecie iluzji i kłamstwa. Któregoś ranka, gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem, że miejsce obok mnie jest puste. Wstałem z łóżka i boso pognałem przed siebie, pewien najgorszego. Moja żona stała na krańcu klifu, patrząc martwo w głębię morza. Odwróciła się do mnie, jej twarz naznaczył błogi uśmiech. Pomachała mi, po czym rzekła, jakby śniąc:
- Idę do naszej córeczki. Patrz, jaka jest już duża. Nie ruszaj się. Pamiętasz, co mówiła moja matka? Wszystko jest iluzją - ostatnie zdanie wyszeptała bez siły, po czym zrobiła krok naprzód. To działo się tak szybko, nie zdołałem jej uratować. 'Wszystko jest iluzją' - tak brzmiały jej ostatnie słowa. Załamany, ogarnięty bezsensem i rozpaczą wróciłem do domu. Miałem ochotę zrobić sobie krzywdę, lecz wewnętrzny głos nakazywał mi odnaleźć córkę. To trzyma mnie przy życiu, rozumiesz? Teresa chciałaby, żeby nasze dziecko było szczęśliwe. 
- Nie pojmuję roli moich rodziców w tym całym zamieszaniu...
- Rodziców?! Wiesz, kim oni byli? Chcesz poznać całą prawdę?
- Tak. Myślę, że jesteście mi to winni. Pragnę szczerości. 
- Przez wszystkie te lata szukałem mojej córki. W końcu natrafiłem na właściwy trop. Okazało się, że porwał ją nie kto inny, jak mój rodzony brat. Osoba, której w żadnym wypadku bym o to nie podejrzewał. Jego żona podobno nie mogła mieć dzieci. Co mnie to jednak obchodzi! Czy to powód, by niszczyć życie bliskich?! Przez to ścierwo moja żona straciła życie, ja popadłem w ruinę, a ukochana córeczka żyła w kłamstwie, nie znając swoich prawdziwych rodziców. Róża... - powiedział miękko, spoglądając mi w oczy - Wiem, że jestem dla ciebie błotem, nikim, skończonym potworem, bo zabiłem swojego brata. Chciałem cię odzyskać za wszelką cenę, rozumiesz? 
- I chciałeś się zemścić...
- Tak. Co innego mi pozostało, prócz zemsty? 
- To byli ludzie. Oni żyli, mieli plany, marzenia...
- Twoja matka też. Chciała dla ciebie jak najlepiej. Egzystowałyście w symbiozie, dając sobie nawzajem życie. Ty nadawałaś sens, ona się tobą opiekowała. Gdy zostałaś jej zabrana, wykończyła się psychicznie. Z winy mojego brata. Rozumiesz, jak się czułem? Jak czuję się teraz, wobec tego, że siedzisz obok i już nigdy mnie nie pokochasz? Pozostała mi tylko autodestrukcja, cudowny akt samospalenia. Nie mam już szans na szczęście, muszę odejść. Szkoda tylko, że moje miejsce nie jest przy twojej matce - pięknym aniele, ale u bram piekła - rzekł wstając. 
- Czekaj! Ta kobieta... Ona była w ciąży.
- Żona mojego brata?
- Owszem.
W oczach mężczyzny pojawiła się furia. Wyciągnął z tylnej kieszeni zapalniczkę, po czym krzyknął zapamiętale: 
- Czas zakończyć to przedstawienie! 


Co ma zamiar zrobić ojciec Róży? Kto może czuć się bezpieczny? Czy finał będzie szczęśliwy?
Tego oczywiście dowiecie się z kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że trochę was zaciekawiłam.

Ogólnie to opowiadanie jest dla mnie 'czymś innym'. Nie mam konkretnego planu, ponieważ zmieniam go z każdym rozdziałem, zaskakując sama siebie. Wkładam w nie serce i prawdziwe odczucia. W dodatku wiem, że gdzieś tam jest cząstka mnie, nie potrafię jasno wyjaśnić, dlaczego, ale tak jest. Czuję coś takiego przy każdym tekście, ale przy tym jakoś szczególnie... Może styl i fabuła nie są wyjątkowe, ale mam do niego jakiś sentyment. Sklejam tekst ze zlepek pomysłów i szkiców, napisanych dawniej i teraz. Jaki będzie finał? To nawet dla mnie jest zagadką. Ale cieszę się, że mogę się z wami podzielić historią Róży - zagubionej nastolatki, która tak naprawdę nic o sobie nie wie.
Dziękuję czytającym.

Miłego dnia.

wtorek, 23 lipca 2013

Tajemnica - rozdział IV

No tak, nie ma z kim iść nad wodę, zatem będzie nowy post. Czas wolny powinien być konstruktywny. Na czym to ja skończyłam ostatni rozdział? Ach, już wiem. Wymyślane na świeżo:

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ IV

- Nie idź tak szybko - poprosiłam cicho. Na moją prośbę zwolnił kroku. Było już widać dom. Strach przemykał w mojej głowie niczym zając, znacząc umysł krwawymi śladami. Niemiłosiernie się trzęsłam.
- Zostań tu - wyszeptał, puszczając moją dłoń. 
- Ale...
- Proszę, zaufaj mi. Muszę załatwić to sam. Jesteś przerażona, możesz tylko pogorszyć sytuację. 
Przytaknęłam i usiadłam na suchej, żółtawej trawie. Miał rację. Wyglądałam jak półtora nieszczęścia - szeroko otwarte oczy, gęsia skórka, pot. Gdy odchodził, złapałam go nagle za nogawkę spodni.
- Zaczekaj.
- Tak?
- Powodzenia - powiedziałam, uśmiechając się blado.
- Dzięki.

Mateusz ostrożnie otworzył drzwi. U progu stała ciotka. Zupełnie, jakby spodziewała się jego wizyty. 
- Witaj. 
- Dzień dobry.
- Czego chcesz?
- Jestem wnukiem Racheli. 
- Wiem. Twoje oczy... Jej były takie same. Ciekawskie. Pełne życia. Szczere. Domyślam się, po co przyszedłeś.
- Czy opowie mi pani historię Róży? - zapytał miękko, spoglądając wgłąb błękitnych, pokrytych siecią czerwonych żyłek oczu. Kobieta, jak zahipnotyzowana, skinęła głową.
- Od czego by tu zacząć...
- Mamy dużo czasu. Chcę usłyszeć wszystko.
- Wszystko... - szepnęła w przestrzeń, przymykając powieki, po czym zaczęła swoją opowieść: 


Żyła sobie kiedyś mała dziewczynka. Na początku jej życie nie różniło się zbytnio od życia innych dzieci - było wesołe i beztroskie. Jednak z każdym dniem ta sielanka coraz bardziej zaczynała przypominać piekło...
 Dziecko miało na imię Róża. Mieszkało z dwojgiem mądrych i anielsko dobrych rodziców. Dziewczynka uwielbiała rysować - tak, jak jej ojciec. Często też śpiewała radosne, dziecięce piosenki, których nauczyła ją matka. Jedyne problemy, z jakimi borykała się rodzina, to problemy finansowe. Poza tym, wszystko było jak należy. Darzyli się wielką, prawdziwą miłością. W dodatku mama Różyczki spodziewała się drugiego dziecka. Dziewczynka nie mogła się doczekać chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzy młodszą siostrzyczkę lub braciszka. Lubiła przykładać swoją małą główkę do brzucha mamy oraz dotykać go, gdy maluszek 'kopał'. 
 Pewnego dnia, Róża dostrzegła, że mama zachowuje się dziwnie. Była bardzo smutna i nie śpiewała, jak co dzień. Stała na dworze, w deszczu, patrząc gdzieś przed siebie. Gdy dziewczynka na nią spojrzała, jej również zrobiło się smutno, podeszła do kobiety i złapała ją za rękę. 
- Co się stało? Czemu jesteś smutna? - zapytała cicho.
- Dziwnie się czuję. Jakby miało stać się coś złego. Boję się.
- Nie wolno ci się bać! Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że strach ma wielkie uszy?
- Oczy - roześmiała się matka. Dziecko wyciągnęło ku niej rączki, po czym mocno ją przytuliło. Nie wiedzieć czemu, po twarzy kobiety spłynęła łza. Nikt jednak nie był w stanie jej dostrzec, pośród padającego deszczu. Nikt, prócz jej samej...
 Kilka dni po tym wydarzeniu, Róża poszła do lasu, by nazbierać leśnych owoców. Pokłuła sobie przy tym palce, lecz było to nieistotne wobec uczucia, które ją ogarnęło. Coś w jej wnętrzu nakazało jej szybko wracać do domu. Rzuciła koszyk pełen owoców i zaczęła biec. 
 Dom płonął. Ogień pożerał jego duszę. Przerażona dziewczynka chciała wejść do środka. Płomienie blokowały jej drogę. 
- Mamo! Tato! - krzyczała jak w transie, zalewając się łzami. Nikt nie słyszał. Nikt nie miał pojęcia, co się stało. Mieszkali na odludziu. Budynek powoli rozsypywał się, niczym szałas z patyków, a płonąć zaczynały również suche krzewy. Róża zaczęła uciekać na oślep, potykając się o jeżyny i kalecząc ciało. Jej oddech był szybki, nierówny. Oczy zamglone. Jedyne, co była w stanie dostrzec, to obraz wyryty w wyobraźni - płonący dom, zapach spalenizny, jej własny krzyk.
Kiedy dziewczynka otworzyła rano oczy, była przekonana, że wszystko było tylko złym snem. Widząc jednak, że śpi na kupce leśnych liści, przestała wątpić w prawdziwość wczorajszych wydarzeń. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle. Była sama. Bezbronna. Niezdolna zawołać o pomoc. Zrobiła wtedy to, co zawsze robiła jej matka - uklękła pokornie, złożywszy ręce. Zaczęła powoli, bezgłośnym szeptem, wymawiać nieme słowa modlitwy...

- Tam właśnie ją znalazłam. Na stercie suchych, brudnych liści - powiedziała ciotka. - Skuloną. Przerażoną. Bez problemu pozwoliła się wziąć na ręce i zanieść do domu.
- Czyli...
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Masz rację. Nie jestem jej prawdziwą ciotką.
Zapadła cisza, przerywana jedynie śpiewem leśnych ptaków. W końcu kobieta, zapatrzona w okno, zaczęła mówić dalej:
- Gdy zabrałam ją do siebie, nie chciała jeść, pić, zażyć kąpieli. Zażądała tylko kartki, ołówka i kredek. Spełniłam jej zachciankę. 
- Co narysowała?
- Miękkim ołówkiem wykonała szkic, a następnie powoli, niemal z gracją, zaczęła wypełniać obrazek kolorami. Przedstawiał jej dom w oddali i paskudnego mężczyznę z blizną pod lewym okiem. Oczy miały barwę płomieni i dało się w nich dostrzec złość, nienawiść. Jego odzienie płonęło. Posiadał majestatyczne, czarne skrzydła. Był demonem. Demonem ognia.
- Co pani zrobiła z rysunkiem?
- Schowałam.
- Mogę go zobaczyć? 
- Oczywiście. 
Kobieta podała Mateuszowi pożółkły ze starości obrazek. Widząc postać, widniejącą w centrum kartki, chłopak doznał szoku. Patrzył martwym wzrokiem prosto w oczy narysowanego monstrum. Po chwili szybko rzucił kartkę na ziemię i wybiegł bez słowa. Cały się trząsł. Siedziałam koło domu i wrzeszczałam prosząc, by przystanął choć na chwilę. Nie słyszał. Myślami musiał być już gdzieś indziej. Gdy zobaczyłam, że moja ostatnia deska ratunku, jedyny przyjaciel, chłopak, którego kochałam, ucieka bez słowa, nie spojrzawszy nawet w moją stronę, poczułam się podle. 'To koniec' - szepnęłam w przestrzeń, po czym otworzyłam powoli drzwi domu.

Kim jest tajemniczy mężczyzna z blizną? Czemu Mateusz zostawił Różę samą w takim momencie? Czy ciotka powiedziała wszystko? Czy demon ognia powróci?



Tego oczywiście dowiecie się z kolejnych rozdziałów. Ach, bycie samemu w domu może być konstruktywne. Wreszcie się skoncentrowałam - co widać po długości rozdziału. Mam też już w głowie wyraźniejszy zarys całej historii. 
Nie będę tu się rozpisywać nie na temat. Odnośnie poprzedniej notki, zawarłam z mamą pewną umowę. Teraz powinno być lepiej. Powinno...
Dziękuję tym, którzy przeczytali. Spodziewajcie się nowego rozdziału... Cóż, nie będę nic obiecywać, ale raczej niedługo.
Miłego dnia



poniedziałek, 22 lipca 2013

Matka. Smutek. Czyli znów to samo.

Och, smutku, wróciłeś? Nie tęskniłam.
Te 'cudowne' słowa mamy, jaka jestem niepotrzebna, bezużyteczna, beznadziejna. To, że mam 'wypierdalać z domu, gdy tylko skończę 18 lat'. Nie ważne, że nie ukończę wtedy jeszcze liceum. Fakt, że nie mogę być szczęśliwa w tym domu. Gdy tylko ogarnia mnie szczęście, oni muszą wszystko popsuć. Nie potrafią się nim cieszyć ze mną. Gdy bratu coś się uda, są zadowoleni. Bo jest chory. Ja jestem niepotrzebna i bez sensu. Byłabym dobra, gdybym harowała, jak wół. To, że chcę coś w życiu osiągnąć, jest nie ważne. Nie szanuję rodziców, bo chcę się wyrwać z tej miejscowości i być kimś. 'Inni mnie nie obchodzą'.
Tak, powinnam  U M R Z E Ć, wtedy wszystko byłoby cudownie. Dobrze, że mam przyjaciół. Jednak to nie z nimi muszę mieszkać. Nie wytrzymam, tak ciężko jest się powstrzymać od wzięcia do ręki czegoś ostrego, gdy słyszysz tylko jaka jesteś niepotrzebna. Chciałam żyć dla siebie, dla przyszłości, ale wobec tych słów wszystko traci sens. Czy jestem skazana na cierpienie? Nigdy już nie będzie dobrze, zawsze potem Oni muszą wszystko popsuć?
Przepraszam, że się żalę. Nie mam w tej chwili komu się zwierzyć, jeszcze wcześnie.
To tak boli, kiedy spełnione marzenia nie mogą cię cieszyć, bo za chwilę do pokoju wejdzie ktoś, kto wmówi ci, jak bardzo żałuje, że istniejesz. Wtedy mimo wszystko życie traci sens. Bo moja matka jest dla mnie bardzo ważną osobą. Chciałabym jej nie kochać, wtedy byłoby mi prościej. To nie są 'głupie problemy nastolatek', moim zdaniem coś takiego to rzeczywisty problem. To, że nie mogę spokojnie żyć i rozwijać się we własnym domu. To, że odbiera mi chęć do życia. To, że zrzuca całe zło tego świata na mnie.
C Z E M U?!
Są ludzie, dla których chcę żyć - ci, którzy są obecnie i ci, którzy będą. Ale ta myśl, że jestem do niczego, nie daje mi spokoju. Nie pozwala oddychać, obezwładnia, uśmierca całą nadzieję i chęć walki. Co powinnam zrobić? Wiele bym dała, by móc żyć tak jak od kilku dni, w spokoju, gdy ona była daleko i nie mówiła tych wszystkich okropnych rzeczy.
'Już nie mam córki. Wróżka mi tak powiedziała.' To raczej mi powinna powiedzieć, że już nie mam matki. Kiedyś była moją przyjaciółką, od jakiegoś czasu stara się być moim wrogiem. W sumie, może to przez nią dręczyła mnie ta depresja? Nie miałam wtedy przyjaciół, którzy mogliby zaprzeczyć jej raniącym słowom.
Sama nie jestem święta, ale nigdy nie potraktowałam jej jak przedmiot, który nie jest mi potrzebny.
Nie obchodzi jej moja radość.
Przyszła, gdy płakałam. Robiłam to głośno, z nadzieją, że usłyszy, że przytuli, że będzie jak dawniej...
Znów mam  łzy w oczach.
Kocham ją, naprawdę ją kocham, dlaczego kochamy ludzi, którzy zadają nam ból?
I znów ta pustka i bezsens, nie wiem nawet, czy ruszyć się z miejsca. Chęć walki i chęć poddania się walczą we mnie i nie wiem, która wygra.
Nie mam siły żyć. A byłam taka radosna. To chore. Jak jeden człowiek może wszystko zmienić.
Chcę stąd zniknąć, proszę, chcę zniknąć, chcę uciec daleko, chcę żyć.
Zapomnieć, że kiedykolwiek ktoś powiedział mi coś przykrego...
Miłego dnia

niedziela, 21 lipca 2013

Tajemnica - rozdział III, krótkie przemyślenia o udawaniu

Witam znów, po długiej nieobecności. Będę się tłumaczyć, gdy skończę rozdział. miłej lektury.

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ III

- Róża... Róża... Róża! 
Krzyk Mateusza dobiegał jakby z oddali. Otaczała mnie gęsta ciemność. Po chwili poczułam, jak woda moczy mi skronie. Otworzyłam oczy. 
- Zemdlałaś.
Jego komentarz był zbędny, dobrze wiedziałam, że straciłam przytomność. Nie pamiętałam tylko w którym momencie. Chciałam się podnieść, lecz poprosił, abym leżała, póki nie odzyskam sił. Spojrzał na mnie przejęty.
- Twoje życie faktycznie jest trudne. Gdy wiesz, kim jesteś, wszystko jest prostsze. Niewiedza i bezsens są najczęstszymi przyczynami samobójstw. Musimy coś z tym zrobić. Powinnaś spróbować pogadać z ciotką.
- Chyba oszalałeś. Ona... mnie zabije, jeśli zorientuje się, że wiem za dużo! - wykrzyknęłam przerażona. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam cicho szlochać. Przytulił mnie mocno i wyszeptał:
- Nie ma innego wyjścia, rozumiesz? Musisz spróbować. Ona wie, dużo wie, ale milczy. Trzeba ją przekupić lub... zaczarować.
- Zaczarować? - spytałam zdumiona, usiadłszy z wrażenia.
- Moja babka podobno była czarownicą. Wiem, że dla większości ludzi to niemądre bajki, ale ja w to wierzę. Myślę, że byłaby w stanie nam pomóc.
- Gdyby magia istniała, twoja siostra byłaby zdrowa - rzekłam bez zastanowienia.
Zamilkł. Przez jego twarz przemknął grymas bólu. Zacisnął pięści i warknął zrozpaczony:
- Nawet czary mają swoje granice. Są sprawy Boga i sprawy magii. Choroba mojej siostry jest sprawą Boga, rozumiesz?! Tylko on może jej pomóc, lub wydać na nią wyrok śmierci. Jeśli nie jesteś w stanie tego pojąć - odejdź i nie wracaj tu więcej. 
Ogarnęła nas szarość, milczenie oraz wilgoć, wkradająca się do naszych oczu i serc. Zaczęłam delikatnie gładzić jego dłoń, próbując dodać mu otuchy. Wiedziałam, że słowa w tym przypadku nic nie zdziałają. Słowa to puste, martwe frazy w obliczu tragedii. Są zbędne. Liczą się gesty. Uderzenia serca. Zaufanie i obietnica pomocy, czająca się w źrenicach. Przez dłuższy czas słychać było jedynie śpiew ptaków i szelest wiatru. Było nam z tym dobrze. W końcu jednak powiedziałam:
- Dobrze, porozmawiam dziś z ciotką. Pod warunkiem, że ją... zaczarujesz. 
- Wystarczy, że spojrzę jej w oczy. Mam dar. Zdobędę wszystkie informacje. Chodźmy. 
- Obiecujesz? - zapytałam łamiącym się głosem, patrząc na niego błagalnie.
- Co mam obiecać? 
- Że mi pomożesz. Że nie zostawisz mnie, jeśli wszystko pójdzie nie tak. Przysięgnij.
- Przysięgam - szepnął dobitnie, patrząc mi w oczy wzrokiem pełnym determinacji.
Pomógł mi się podnieść i razem zaczęliśmy podążać w stronę domu ciotki. Nie odzywaliśmy się do siebie. Była tylko cisza, świeży zapach lasu i nasze złączone dłonie. Między nami, niczym jesienny wietrzyk, powiewała obietnica. W naszych sercach na nowo budziło się życie i nadzieja. 


Rozdział krótki, żeby was nie zamęczyć. W następnym zdradzę wam tajemnicę śmierci rodziców Róży, urywki wspomnień z jej dzieciństwa, poznacie mężczyznę z blizną. Postaram się dodać go jak najszybciej, bo mam już gotowy zarys w głowie...
Tak długo mnie tu nie było, bo ciągle nie mam czasu. Nie będę się na ten temat rozpisywać.
Muszę powiedzieć wam jeszcze jedną rzecz. Nie wiem, czy was to ucieszy, czy zasmuci, ale JESTEM SZCZĘŚLIWA. Niech to się nie kończy, proszę, niech to trwa, choć przez chwilę. 
Nie mogę się skupić na tym co piszę, zatem już zakończę, a coś ambitniejszego będziecie mogli przeczytać, gdy przestanę z Kimś rozmawiać i będę mogła się skoncentrować.
Mam nadzieję, że chociaż trochę tęskniliście. 
Nie potrafiłabym żyć bez bloga i bez was, którzy to wszystko czytacie. Dajecie mi siłę i sens.
Dziękuję.

Tak w ogóle założyłam sobie tumblra. Zapraszam: http://www.tumblr.com/blog/papierowyaniol
Dopiero zaczynam, proszę o wyrozumiałość.


Nie wiem, czy to zdjęcie już było, ale bardzo mi się podoba. 

Miłego wieczoru.

Lubimy być podziwiani, lubimy być 'kimś', lecz w tym wszystkim często zapominamy, że na szacunek trzeba sobie zapracować. Nie zjednując sobie fałszywych przyjaciół, obgadując innych. nie kłamiąc, pchając się na siłę w nie swój świat. Trudno w to uwierzyć, ale prawdziwy szacunek zyskamy, będąc po prostu sobą. Nie wstydząc się siebie, muzyki której słuchamy, tego, co lubimy robić. Życie jest za krótkie na oszukiwanie samych siebie. Lepiej siedzieć przed monitorem samemu, niż w gronie fałszywych przyjaciół, którzy kochają wymyśloną wersję ciebie. Takie coś jest męczące i sama dobrze o tym wiem. Znam to uczucie, kiedy nie chcąc siedzieć w domu samotnie, wychodzi się na spacer z osobą, która jest totalnym przeciwieństwem ciebie. Aby nie zaczęła cię ignorować, udajesz kogoś innego. Grasz zaciekawienie jej opowieściami o pijanych znajomych. Mówisz, że nie zapalisz, bo boli cię gardło. Nie pójdziesz na pijacką imprezę, bo mama ci nie pozwoli. Kłamiesz, koloryzujesz, prowadzisz jakby podwójne życie - prawdziwa ty i ty na potrzeby tej osoby. Wszystko po to, by nie być samotna... Znam to, wiem, jak to jest.
W życiu trzeba przejść przez wszystko, to właśnie nadaje mu sens, trzeba poznać smak tych złych i tych dobrych chwil. 
Jak widzicie, jednak wróciłam cała i zdrowa, również na umyśle, bo zaczynam swoje życiowe przemyślenia. Pewnie myślicie, że lepiej by było, gdybym dodała nowy rozdział, jednak nie mogę się skoncentrować. Aktualnie rodzina się wydziera. Jak zawsze. Czy ja mieszkam z niedosłyszącymi? Mogę pisać dopiero po północy, gdy zamilkną. Nie zawsze jednak wtedy mam siłę...
Postaram się napisać coś jeszcze, gdy zasną. 

Po tej notce czuję niedosyt. Chciałabym napisać coś jeszcze, ale te hałasy nie pozwalają mi zajrzeć wgłąb siebie. Chyba wyjdę na dwór, by poczuć w duszy i na ciele dotyk ciszy, takiej pięknej, tak wszechogarniającej. Może wtedy będę wiedziała, co chcę wam powiedzieć. 


wtorek, 2 lipca 2013

Życiowo. Wracam za 2 tygodnie.

Witam.
Otóż dziś nie będzie kolejnego rozdziału. Niestety. Śpię bardzo krótko od jakiegoś czasu, toteż nie jestem w stanie nic napisać.
Wracam za 2 tygodnie, bo jadę na kolonie. Obiecuję po upływie tego czasu wstawić coś dobrego.

Ale jestem szczęśliwa! Od wczoraj. Dzięki Niemu. 
Najpiękniejsze jest to, kiedy czujesz, że masz w kimś oparcie. Że mimo, iż poznał twoją przeszłość, to zamiast cię wyśmiać lub zostawić, pokazuje, jak mu zależy. Słowa są ważne, szczególnie dla pisarza. Jednak czasem są zbędne, wystarczy ta chwila. Uczucie, pulsowania i rozpychania w żebrach, rybki w brzuchu, ogarniający całe ciało spokój i szczęście. Jakie to wspaniałe, że ludzie są tak bardzo sobie potrzebni, że są w stanie tak sobie pomóc. 
Myślę poważnie o przyszłości, o pracy, nauce... Jednak czasem warto oderwać się od tego wszystkiego i iść w nocy na spacer, łapać świetliki i czuć się tak szczęśliwą, że aż ma się ochotę podzielić tą radością. 

Dziękuję. 

Napisałabym wam jakiś wiersz, ale mam same smutne. 

To jeszcze kilka słów o tęsknocie: Ból - autentyczny, psychosomatyczny ból gniotący żebra. To przedziwne uczucie - tak bardzo chcesz, by ta osoba była tuż obok. I ta niemoc, ta bezsilność. 

Życie jest trudne, ale właśnie takie dni jak wczoraj nadają mu sens.

Szykujcie się na porządną dawkę tekstów po moim powrocie.

Dobranoc.




wtorek, 25 czerwca 2013

tajemnica - rozdział II

Tak jak obiecałam - opowiadanie, ciąg dalszy.
Jedzenie samotnie czekolady nie daje takiej radości.
Ale przynajmniej potęga cukru sprawiła, że już mi wszystko obojętne.

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ II
Brak sensu, górujący ponad wszystkim. Przerażający dźwięk mojego własnego oddechu, gdy otworzyłam rano oczy. Śnił mi się koszmar. Tak realny. Namacalny. Zły sen o przeszłości.
Od dawna czułam, że ciotka nie mówi mi prawdy. Właściwie, zaczęłam wątpić w jej szczerość, kiedy pojawiły się sny. Urywki rozmów. Cichy płacz TEJ kobiety. Mojej matki. Ten mężczyzna. Ogień. Płomienie trawiące coś, co było dla mnie najistotniejsze. Najgorsza jednak była ta bezsilność i bierne przyglądanie się biegowi wydarzeń. Śmierć śmiejąca mi się prosto w twarz. Powietrze przesycone dymem i martwotą.
Powolutku, nie chcąc zbudzić ciotki, zwlekłam się z łóżka. Wymknęłam się przez okno. W tym czasie nie ważne było, co mnie czeka, gdy wrócę. Kontrolę nad ciałem przejęły emocje. Po chwili uświadomiłam sobie, że przecież umówiłam się z Mateuszem. Zamierzaliśmy spotkać się w nocy... Miałam wielką nadzieję, że się nie obraził. Nie ufałam nikomu innemu. Ruszyłam pędem przez zawiłe ścieżki, naznaczone naszymi łzami. Bez trudu dotarłam na pamiętną stertę liści. Spał tam. Moją duszą targały wyrzuty sumienia. Nie wiedziałam, czy go budzić. Usiadłam obok. Chyba wyczuł moją obecność, bowiem otworzył oczy. 
- Cześć - powiedział, pozbywając się resztek snu, które utknęły w jego głosie.
- Witaj. Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, jednak...
- Cii. Wiem, że nie mogłaś - wyszeptał, przykładając palec do ust. Wstał i przeciągnął się jak kot. 
- Która godzina?
- Nie wiem - odparłam szczerze.
- Coś cię gryzie - rzekł po chwili, przyglądając mi się uważnie. 
- Tak. 
- Co?
- Przeszłość.
Zamilkliśmy na chwilę, wsłuchując się w dźwięk swoich oddechów i rytmicznych uderzeń serc. W moich oczach pełno było cierpienia, toteż ostrożnie ujął moją dłoń i patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie, powiedział: 
- Wszyscy mamy sekrety, które nie dają nam spokoju, duszą i niszczą. Boimy się nimi podzielić z innymi, bo sądzimy, że uznają nas za idiotów. Wiem coś o tym. Opowiedz mi o wszystkim. Proszę. 

Spojrzałam niepewnie w kierunku zielonych sylwetek drzew. W końcu, wstrząsana dreszczem nikomu nie zdradzonej tajemnicy, zaczęłam wyrzucać z siebie fragmenty dręczącej mnie przeszłości. 
- Byłam mała, gdy moi rodzice stracili życie. Ciotka wykorzystała to, że niewiele pamiętam, wmawiając mi bajeczkę o wypadku samochodowym. Mój umysł chce chronić mnie przed bólem, jednak odbierając mi przeszłość, przysparza mi go jeszcze więcej. W snach nawiedzają mnie urywki wspomnień - majaczące, zamazane, błagające o odkrycie. Przychodzą i odchodzą. Często budzę się wystraszona, z niemym krzykiem błądzącym po wargach...
- Opowiedz mi wszystko, co pamiętasz. Resztę postaramy się wydedukować, łącząc ze sobą te strzępki w jedną całość. 
- To będzie trudne.
- Trudne, lecz nie niemożliwe.
Ze zdenerwowania, zaczęłam rwać liście na kawałki. Wzięłam głęboki oddech.
- Mama, tata, dziecko w brzuchu. Miłość. Szczęście. Mała ja. Nagle płacz. Koniec. Ogień. Ogień. Ogień... Płomienie pożerające moje życie. Ucieczka. Ciernie. Dziewczynka. Strach. Las. Ból. Koniec. Nowy dzień. Nowy dom. I znów koniec. Ciotka. Krew. Zal. Przemoc. Ogień! - zaczęłam dławić się wypowiadanymi słowami, jak astmatyk łapałam z trudem powietrze. Mateusz objął mnie na tyle mocno, bym mogła czuć się bezpiecznie. Moje ciało trzęsło się pod wpływem targających mną emocji i bólu. 
- Moja mama. 'Kocham cię mamo. Moją siostrzyczkę również. Mogę zobaczyć, jak kopie?' 'Tato, tato, zobacz, zerwałam grzyby na obiad.' To były muchomory, wiesz, on je wyrzucił i pogłaskał mnie po głowie. 'Róża, uciekaj, nie podchodź!' - poczułam, jak pojawiające się w mojej głowie obrazy, zaczęły mnie przytłaczać. Położyłam się na ziemi, uderzałam pięściami w mech. Mateusz próbował mnie uspokoić - bezskutecznie. Skuliłam się, jak mogłam najbardziej. Wtedy przyszło najgorsze wspomnienie. Paskudna, biała twarz, czerwona blizna pod okiem. Żądza mordu czająca się w nieruchomym wzroku.
- On po mnie wróci - wyszeptałam, ledwie poruszając wargami, po czym zemdlałam. 


Co się stało z rodzicami Róży? Ile wie ciotka? Kim jest mężczyzna z blizną? Czy wspomnienia wrócą? 

Tego dowiecie się z kolejnych rozdziałów, gdy tylko je opracuję ;).



Bardzo dziękuję Monice, za to, jak mi pomogła. 
Ogólnie czuję się jakoś tak trochę lepiej. 
Miłego dnia.




Podstawą życia jest  S E N S. 




kolejny zdołowany post

Witam.
Muszę stąd uciec, bo oszaleję, te miliony myśli, zadające ból. Nie wiem co robić, boję się stawiać kroki, bo znów zrobię coś źle, jak zawsze, jak to ja. Dopiero jakąś godzinę temu się obudziłam. 
Rozmowa przez telefon, to nie to samo, co wspólny płacz, chodzenie w deszczu i jedzenie czekolady.
Tak było, teraz tak nie jest. 
Jestem ja, jest mój strach, jest mój ból, jest coś tak bardzo bezsilne, bezradne, zrozpaczone. Dookoła ludzie, którzy nic nie rozumieją, kiedyś tak bliscy, dziś obojętni, a ja krzyczę im w twarz by wrócili, a oni nie chcą, bo znają innych ludzi, lepszych ode mnie. 
I znów gubię sens, to aż tak potworne, chcę krzyczeć, nie mogę, nie mogę płakać, nie mogę zrobić nic. 
Muszę pobiegać, ale bez śniadania nie dam rady dobiec za daleko. 
Miałam nadzieję, że prześpię to wszystko, cały zły czas, ale nie, trzeba wstać i znów pokazać Życiu, jaka jestem słaba, że byle słowa mogą mnie unicestwić, że ludzie przewracają mnie w błoto, podkładając mi nogę.
Jeśli moja przyjaciółka faktycznie nie poświęci mi choć tych 5 minut na spacer, którego tak bardzo potrzebuję, to chyba znów kompletnie stracę wiarę w ludzi. 
Sens wiary w nich? 
I tak wszyscy cię w końcu zawiodą. Jeśli jesteś mną.
Co zrobiłam źle? Lepiej od razu mnie zabijcie, zamiast wykańczać mnie psychicznie. Jesteście i zaraz was nie ma. A ja jestem za naiwna i nadal wierzę. Ciąg dalszy 'Tajemnicy', może po śniadaniu, lub wieczorem (nie ma to jak śniadanie o 12:28). Dziękuję za pół roku z przyjaciółmi, kolegami i Nim. Żyłam nimi w pełni, bo wiedziałam, że wszystko się skończy. Dlatego chodziłam spać tak późno, dlatego cieszyłam się z głupot. Bo czułam. 'To jest samospełniająca się przepowiednia, z punktu widzenia psychologii hahaha' - nie, pani psycholog, to życie. Chyba psychologia nie ma o nim pojęcia.
Tylko czemu wszyscy naraz? 
Przepraszam za to, że musiałam stanąć na waszej drodze. 
Chyba zamknę się w domu i już z niego nie wyjdę, bo ja tylko wszystko komplikuję...




Bonson - Ich już nie ma

LEPIEJ CIERPIEĆ TERAZ, ZNÓW PO PÓŁ ROKU, NIŻ CIERPIEĆ BEZ PRZERWY. 
TAK DŁUGO BYĆ SZCZĘŚLIWYM...
MOŻE ŻYCIE JEDNAK AŻ TAK BARDZO MNIE NIE NIENAWIDZI?

Czy ktoś z was też przez to wszystko przechodził? 


poniedziałek, 24 czerwca 2013

bliżej nieokreślony wiersz

Przepraszam, po prostu te uczucia posłużyły mi do wiersza, nie mam zamiaru z nikogo robić potwora, bo podkreślam ponownie JEŚLI KTOŚ TU JEST WINNY, TO JA.


POŻEGNANIE
Wyrywam się z objęć mroku
szlochając i krzycząc,
błagając o litość.
Wyrywam się z twego serca
niechętnie,
nieznośnie,
nieznacznie.
Nie mogę!
Upadłam.
Leżę na ziemi i patrzę
ku górze i widzę
NIC.
Słowo znane tak dobrze.
Ból chce bym umarła
żyjąc, tracąc oddech,
odbiera mi go wciąż
i wchłania życie z żeber.
Myślicie, że udaję?
Mylicie się.
Znów wrzeszczę 
i uciekam,
potykam się o bezdech, o śmierć za życia, problem
za problemem goniący inną troskę.
Nie żyję już, wiesz?
Więc odejdź! 
Proszę bardzo, droga wolna, nie będę
płakać już,
nic mówić.
Tylko kartkę zapiszę słów milionem.
Idź.
Bądź szczęśliwy
beze mnie.
To boli.
Bezsilności motyl wylatujący
przez usta.
Będzie ktoś inny?
Może.
Lecz
tęsknota pozostanie.
Już zawsze.
Co ja piszę!
Biorę w dłoń kartkę z wierszem - rwę ją na strzępki,
depczę.
Tyle już przeszłam a nadal...
Ta słabość.
Dusza zbolała gdzieś w głębi mnie ukryta
wyrywa się z wnętrza i krzyczy tylko jeszcze:
Dziękuję.
Po czym umiera.
Opada pod nogi.
Żałosna. 
Znów jestem tylko skorupą
bez duszy i życia
zatraconą na granicy egzystencji 
i bólu. 

Moje życie obrało dziwną taktykę...

Najpierw pół roku depresji, teraz pół roku nie-depresji, które właśnie dobiega końca. Znów wszyscy naraz mnie opuszczają. Nie mam im tego za złe, jestem, jaka jestem. Czy ja w ogóle zasługuję na szczęście? Od niedzieli miałam złe przeczucie. Dziś obudziłam się o 5:00 z ogromnym bólem psychosomatycznym w klatce piersiowej, czegoś tak okropnego nie czułam nigdy. Wiedziałam, że przyjaciele mnie opuszczą, ale że On, tego się nie spodziewałam. I ta pieprzona bezsilność. Tak bym chciała to wszystko ratować, a nie mogę, jestem w stanie tylko stać i patrzeć, jak wszystko się sypie. Najważniejsze, że mogłam mieć te pół roku szczęścia, najistotniejsze są te wszystkie cudowne chwile.
Tylko boję się, że TO wróci. To było pół roku bez autoagresji. Teraz już nie będę miała motywacji, by tego nie robić. W sumie, to lepiej dla tych, którzy mnie zostawiają, znów zacznę spadać, nie chcę, żeby na to patrzyli. Nie będę dziś spać. Nie mam ochoty iść jutro na ognisko. Nie mam ochoty w ogóle nigdzie iść. Jest mi tak źle, że nie mogę nawet płakać, to tak boli, jakby coś dosłownie miażdżyło mi klatkę piersiową.
Nie przejęłam się aż tak bardzo tym, że najlepsza przyjaciółka już nie ma dla mnie czasu, bo był On.
A teraz nie będzie już nikogo.
Ale cieszę się, że w ogóle dane mi było przeżyć tyle cudownych chwil.
Oddałabym duszę za to, by to się nie kończyło.
Oddałabym część życia...
Ale takie rzeczy możliwe są tylko w filmach.
Dobrze, że mam chociaż co czytać, zatopię się w narkomańskim świecie dworca Zoo, zapominając o teraźniejszości.
Co powinnam zrobić? Na nikim mi tak nie zależy.
Wszystko jest tak cholernie trudne.
Najchętniej wyszłabym teraz z kimś na spacer. O 1:09. Pomyślała spokojnie.
Najpierw marzenia powoli jedno po drugim się spełniały, a teraz kruszą się jak skała.
Ta bezsilność.
Ta miłość, która rozsadza mi serce.
Ja NIE CHCĘ NIKOGO INNEGO.
I to wszystko tak nagle, tak... Czy ja zrobiłam coś złego? Nie chcę przyjaciół, chcę Jego.
Ale nic nie mogę zrobić, mogę tylko patrzeć, jak wszystko się pieprzy.
ZNÓW   TO     SAMO  ...
Tak bym chciała być w stanie dać szczęście. Jemu. Być. Razem. Bo wszystko miało sens. Teraz już nie będzie miało. Znów będą tylko książki, płacz, Pani Ż, nic, jedno wielkie N I C.
'Nastolatki wyolbrzymiają swoje problemy'. Tak, oczywiście. Jasne.
Nie ma to jak użalanie się nad sobą. Żałosne, wiem. Po prostu może ktoś ma taką samą sytuację...
Jutro wstawię ciąg dalszy opowiadania. O ile w ogóle jutro będę funkcjonować.
Bóg tak wiele mi pomógł, a teraz znów musi wystawić mnie na próbę?
Ja jestem za wrażliwa, za sentymentalna, za bardzo się przywiązuję, zbyt mocno zakochuję, za bardzo cierpię i ogólnie za mocno odczuwam te wszystkie emocje...
Trzeba wziąć się w garść. Tym razem będę udawać, że wszystko jest w porządku.
To wszystko jest za trudne...
Piosenki na dziś:

Słoń - Szczerze, Tałi - wesoły wiersz, happysad - na ślinę...

Muszę napisać jakiś wiersz i wylać z siebie te emocje.
Tak bardzo chciałabym cię przytulić... 'Nie jest dobrze i nie będzie dobrze już raczej. Co z tego? Kogo to obchodzi, że płaczę? Co z tego? Nie ma szczęścia, jest tylko zamęt [...]'

A więc, sama się o to prosiłam, gdyby nie ja, to już dawno wszystko by się skończyło. Tak, że cieszę się, że trwało tak długo.
Chciałabym się cofać w czasie i przeżywać wszystko od początku i od początku...

Żyć mi się nie chce. Po prostu nie chce. Zmęczona jestem już wszystkim.

Przepraszam za te żale, mogę wszystko szczerze napisać tylko tu.

Dziękuję, tak wiele się nauczyłam przez ten czas...

W ogóle co ja piszę, czuję się, jakbym żegnała się przed śmiercią.

Nic już nie ma sensu.

Aż by się chciało... Jak w tych wszystkich książkach... Nieważne.
I znów jeden wielki bezsens, mam ochotę roztrzaskać się o ścianę.
B E Z S E N S.

DZIEŃ DOBRY, TĘSKNIŁAŚ KOCHANIE, TO JA, TWOJA JEDYNA PRAWDZIWA PRZYJACIÓŁKA, DEPRESJA. ZAWSZE JUŻ BĘDĘ PRZY TOBIE I NIE POZWOLĘ CI ODDYCHAĆ, BO UWIELBIAM PATRZEĆ JAK UMIERASZ POWOLI I W CIERPIENIU. 

Gdyby to był tylko zły sen...

Dobranoc. 





środa, 19 czerwca 2013

opowiadanie 'Tajemnica' część I, zagmatwane przemyślenia

Witam.
Wróciły. Moje sny wróciły. Tęskniłam za nimi. 
Moje życie ostatnio próbuje mi udowodnić, że nie wiem, co dla mnie dobre. Ma całkowitą rację. Dzięki temu przynajmniej jestem szczęśliwa. Nie wciąż ale częściej. Przez większość czasu. Dzięki ludziom. Dzięki... sobie? 
Denerwuje mnie inwentaryzacja w bibliotece., Muszę czytać książkę, która doprowadza mnie do szału. Jeśli nie będę nic czytać, to zwariuję, a sekta ludzi gwałcących małe dziewczynki raczej mnie irytuje, niż zaciekawia :). 
Dlatego postanowiłam po raz kolejny przeczytać 'Małego księcia'. Któregoś dnia dodam najlepsze, moim zdaniem cytaty. 
Dziś nie opublikuję dalszej części 'Chcę cię dotknąć'. Jeśli będzie komuś zależało i napisze o tym w komentarzu - dodam. W chwili obecnej jednak, nie chce mi się przepisywać tak 'rozmiłościowanego' tekstu. 
Pragnę jeszcze wspomnieć, że ludzie mają ciekawą tendencję do zapewniania, co by zrobili w pewnych sprawach, póki to ich nie dotyczy. Gdy jednak następująca sytuacja faktycznie ma miejsce - postępują zupełnie odwrotnie. Przywiązywanie się do innych chyba jest wadą. Później tęsknisz, podczas gdy oni nawet o tobie nie myślą. I nie chodzi tu o nastolatkę, z którą zerwał chłopak. To sprawa ważniejsza. 
Mimo wszystko, jestem autentycznie zadowolona i nawet nie wiem, co jest tego powodem. Interesujące... 
Ludzie są dziwni - odchodzą, wracają, pojawiają się nowi, tylko nieliczni są z tobą przez dłuższy czas. A ty musisz biernie się na wszystko zgadzać - bo co masz zrobić? 
Chyba w życiu chodzi o to, by być sobie nawzajem potrzebnym. Kiedy jednak jakaś osoba znajdzie inną, która może zająć twoje miejsce, pojawia się problem. 
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki tej sytuacji polepszyły się moje kontakty z pewnymi ludźmi. Jak widać, jestem szczęśliwa, często się śmieję, zatem to wszystko nie jest aż takie złe. 
Tylko... czasem ogarnia mnie melancholia, gdy pomyślę o tym, że ta osoba była przy mnie zawsze. Nawet, gdy na wszystkich krzyczałam, gdy płakałam, zazwyczaj wysłuchiwała moich żali. Gdy zabraknie kogoś, kogo widzisz codziennie, czujesz się momentami... dziwnie. Przede wszystkim ciesze się, że ta osoba jest teraz naprawdę szczęśliwa. 
Ale się rozpisałam z moimi przemyśleniami. Czas teraz na jakiś tekst. 
Jeszcze nie skończyłam tego opowiadania, dziś napiszę tylko tyle, ile dam radę. 

TAJEMNICA
Musiałam wrócić do domu. Nastał już mrok. Dookoła słychać było szum drzew, śpiew nocy. Szmery. Powoli posuwałam się przez mroczną gęstwinę lasu. Nagle, usłyszałam jakby trzask. Rozejrzałam się dookoła i złapałam za serce. Biło tak mocno. Moje serce uwięzione w klatce, niczym słowik. Musiałam wrócić do domu, a raczej do budynku, w którym mieszkałam. Stałam jednak, sparaliżowana strachem, niepokojem i tysiącem innych emocji, rozlewających się w mojej duszy. Kolejny dźwięk. Skuliłam się na stercie liści, które całowały moje nagi stopy. Znów czułam się małą dziewczynką. Dobrze pamiętałam chwile, gdy musiałam chować się tu przed ciotką. Liście przesiąknięte łzami, były moim jedynym schronieniem. Leśniczy natomiast, jedynym przyjacielem. Niestety już nie żył. Byłam tu całkiem sama. Zamknęłam powieki, czekając na rozwój wydarzeń. Nic się jednak nie stało. Z nogami gotowymi do skoku czekałam. Wtedy zza drzewa wyłonił się chłopak. Rozhisteryzowana, z sercem rzucanym z brutalną siłą o mostek, podbiegłam do niego, objęłam go i głośno zapłakałam. Nieznajomy zaczął gładzić moje włosy, nic nie mówiąc. Nie miał nic przeciwko temu, że moczyłam mu bluzę opowieścią złożoną jedynie ze słonej wody. Mój oddech przestał mnie dławić, w końcu zamilkłam. Przytulałam się do jego mięciutkiej bluzy jeszcze przez chwilę. Potem odsunęłam się gwałtownie i objęłam go wzrokiem. Wyglądał na spokojnego. Miał brązowe, potargane włosy i czekoladowe oczy. Bez wątpienia był pierwszą osobą, do której tak szybko nabrałam zaufania i przy której czułam się bezpiecznie. 
- Przepraszam - wyszeptałam i zawstydzona wbiłam wzrok w ziemię. 
- Nie masz za co przepraszać. Może pójdziemy do mnie i wszystko mi opowiesz? 
- Już późno...
- Nie możesz dusić tego w sobie. Widzę, że jesteś roztrzęsiona. Ktoś coś ci zrobił? 
"Zrobi, jeśli zaraz nie wrócę do domu " - pomyślałam. Moje usta jednak, same sobą rządziły. 
- Tak - powiedziałam tak cicho, że sama ledwie siebie słyszałam. 
- Opowiedz mi o tym, proszę. To zostanie między nami. 
- Zacząć od początku? 
- Od samiuśkiego.
Przysiadłam na stercie liści i spojrzałam mu w oczy. Faktycznie, musiałam w końcu to komuś powiedzieć. 
- Moi rodzice wraz z nienarodzoną siostrzyczką zginęli w wypadku samochodowym. Ja akurat wtedy byłam u koleżanki. Po ich śmierci trafiłam tu, do tej zapomnianej przez Boga wioski. Moja ciotka zobowiązała się mnie wychowywać. Nie robiła tego jednak zbyt troskliwie - to mówiąc, podwinęłam koszulkę i pokazałam mu moje blizny na brzuchu. 
- Przypalała cię papierosem?!
- Ba, przypalała, biła paskiem po twarzy, kopała... Do wyboru, do koloru! Między innymi za to, że chciałam wyjść na dwór, spotkać się z koleżankami. Nie robiła tego ciągle, jak w niektórych rodzinach, ale to jednak prowadzi dziecko do pewnego załamania psychicznego, nie sądzisz? 
- Dziś znów cię biła?
- Rano uderzyła mnie w żołądek, a gdy zwymiotowałam, kazała mi to wycierać własnymi ubraniami. Uciekłam z domu. Byłam u koleżanki, a teraz właśnie wracałam. To moja jedyna koleżanka. Nikt nie lubi smutnych ludzi. Ona jeszcze nic nie wie o ciotce i moich problemach...
- Czemu się nie wyprowadzisz?
- Zabraliby mnie do domu dziecka. Poza tym, ciotka jest dziwna - raz jest miła, innym razem bije mnie do nieprzytomności. Ona chyba jest chora psychicznie. 
- Gdyby dostała leki, zachowywałaby się normalnie. 
- Sam jej to powiedz. Znów będzie się nade mną znęcać.
Objęłam kolana rękami i zapytałam, czy ma jakieś problemy. 
- Moje problemy są niczym w porównaniu z twoimi. Wiesz, skąd się tu wziąłem?
Zaprzeczyłam. Wskazał ręką liście, na których siedziałam. 
- Te liście wchłonęły nie tylko twoje, lecz i moje łzy. Moja młodsza siostrzyczka jest chora. Nie mamy pieniędzy na operację. Ludzie chętniej wspierają maluchy widziane w telewizji, lub mające trzy ręce, dwie głowy, coś fascynującego. Jej nikt nie chce pomóc. A jest jeszcze taka malutka, taka kochana... - chłopak przysłonił oczy pięściami i zaczął bezgłośnie łkać. Po raz pierwszy widziałam płaczącego chłopaka. Wstałam i ponownie go przytuliłam. 
- Razem damy sobie radę - powiedziałam z pasją. Gdy młodzieniec przestał płakać, powiedział:
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Mam na imię Mateusz i niewątpliwie jestem beksą.
- Ja jestem... Róża - wstałam i otrzepałam się z okruchów samotności. 
- Spotkamy się jeszcze? - zapytał z nadzieją.
- W tym samym miejscu. W nocy. Gdy ciotka zaśnie. 
- Będę czekał. 
Uśmiechnął się tak cudownie, że jedynie ten obraz chciałam zachować w swoim połatanym, czarnym sercu. Powoli oddaliliśmy się, każdy w swoją stronę, w gąszcz niepewności i zmartwień. 

W całym domu pachniała żywicą. Ostrożnie otworzyłam drzwi, jednak ich skrzypienie mnie zdradziło. 
-Gdzieś ty się włóczyła?!
- Ja...
Jak łatwo można się domyślić, było to pytanie czysto retoryczne. Niespodziewanie oberwałam w twarz, a z moich ust popłynęła ciepła, lepka krew. Gdy weszłam do swojego pokoju, zaczęłam krzyczeć w poduszkę, jak bardzo nienawidzę tej kobiety i jak bardzo pragnę, żeby ktoś inny mnie wychowywał. Nawet zwierzę zrobiłoby to lepiej, niż ten tyran. Wycieńczona, po chwili zasnęłam. Nawet się nie wykąpałam, nie odmówiłam wieczornej modlitwy... 





Mam już pomysł na dalszą część tego opowiadania. Połączę je z innym, które pisałam jakoś rok temu, może nawet z dwoma. Ile to mi zajmie czasu - nie wiem. Mam nadzieję, że warto czekać na ciąg dalszy :). 
Może nikt mnie nie bije, ale gdy to czytam, widzę siebie. Chory brat, te emocje, moja dawna samotność, to kluczowe zdanie 'nikt nie lubi smutnych ludzi', oraz 'mam tylko jedną koleżankę', pragnienie zrozumienia, ciepła, poznania kogoś, kto nie będzie pusty. Napisałam to we wrześniu, może październiku, a może w sierpniu. Jak dobrze, że moje życie się naprawiło.
Dziękuję tym, którzy to czytają. 
W życiu najważniejsza jest samorealizacja. Tak sądzę.

                                                                Dobranoc