sobota, 27 lipca 2013

Tajemnica - rozdział V

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ V

Mateusz, poruszony tym, co zobaczył, gnał ślepo przez las. Nie oglądał się za siebie, nie miał na to czasu. Wpadł do domu, nie zamknąwszy za sobą drzwi. Na stole w kuchni leżała otwarta książka, jej strony przewracały się samoistnie z pomocą wiatru, wpadającego przez otwarte na szerz okno. Firanki opadały groźnie w górę i w dół. W pomieszczeniu nie było ani matki, ani siostry. Chłopak odwrócił się spiesznie, czując czyiś oddech na karku. Serce zapragnęło zniszczyć mu żebra i uciec z przestrachu, gdy tylko ujrzał twarz mężczyzny z blizną centymetry od swojej. Postać uśmiechnęła się obrzydliwie i wyszeptała, patrząc prosto w wystraszone, spłoszone oczy młodzieńca:
- Już czas.


Ja tymczasem, cichutko wślizgnęłam się do domu ciotki. W środku nie było nikogo. Tylko ostra cisza, godziła w moje niepewne serce, niczym sztylet. Nie wiedziałam, czy wejść, czy też uciec z tego przeklętego miejsca jak najdalej. Gdzie jednak miałabym się podziać? Mateusz mnie opuścił. Pewnie w końcu wydało mu się to wszystko zbyt trudne. Zrezygnowana, usiadłam na podłodze, oparłszy się o brudną ścianę przedpokoju i zaczęłam łkać, trzęsąc się w rytmie swojej smutnej piosenki. Trwałam tak - sama, samotna, niepewna jutra. Wkrótce rozszalała się straszna burza, krople ulewnego deszczu uderzały o szybę, akompaniując mi przy wylewaniu na wierzch osiadłej w sercu rozpaczy. Około pół godziny później poczułam, że ktoś delikatnie mnie obejmuje, a cudze łzy zaczynają znaczyć ślady na mojej skórze. To była ciotka. Przylgnęłam do niej, jak mała wystraszona dziewczynka. Starałam się uspokoić oddech. Kobieta w milczeniu gładziła moje włosy. W końcu przerwała ciszę słowami, które miały zmienić moje postrzeganie świata na zawsze:
- Przepraszam. Byłam, jaka byłam, bo chciałam cię przed Nim ochronić, rozumiesz. On zabił twoich rodziców. Znalazłam cię w lesie. Zdołałaś mu umknąć. Ja... Nie jestem twoją prawdziwą ciotką.


Zrozumiałam, że ta kobieta jest dobrym człowiekiem. Biła mnie, gdy uparcie, mimo jej zakazów chciałam gdzieś wyjść, bo bała się, że mężczyzna z blizną coś mi zrobi. Teraz milczałyśmy obie na ten temat, co było nie do wytrzymania. Chciałam zadać tak wiele pytań, lecz bałam się, że powiem o jedno słowo za dużo, a kobieta wybiegnie z domu płacząc i już nigdy nie wróci. Sny o przeszłości - coraz wyrazistsze, zaczęły nawiedzać mnie codziennie. 
Któregoś razu, obudziłam się w środku nocy, zlana zimnym potem. Niespokojnie rozejrzałam się po pustym, ogarniętym przez ciemność pokoju. Do ucha szeptała cisza, widziałam ogień. Niespokojne płomienie, pożerały wszystko wokół. Ogień stał się moim lękiem, obsesją, przeszkodą w normalnym funkcjonowaniu. Choć wyimaginowany, nie pozwalał mi ruszyć się z miejsca. Oddychałam ciężko, niespokojnie. Potrzebowałam pomocy, czyjejś obecności, nim wariactwo na dobre wpisze się w mój życiorys. Wstałam z łóżka i boso, w koszuli nocnej, ze zmierzwionymi włosami, ruszyłam do wyjścia. Otworzyłam ciężkie, stare drzwi i poczęłam zmierzać w stronę lasu. Wystraszona, co jakiś czas oglądałam się za siebie. Czułam, że tylko Mateusz może mi pomóc przezwyciężyć lęk. Jednak jego nie było. Trwała przede mną jedynie sterta suchych liści. Wilgotne powietrze osiadało na włosach, zamierało w płucach i chłodziło skórę. Na wpół przytomna wyszeptałam:
-Ogień, ogień, ogień go pochłonął - po czym zaczęłam zmierzać w stronę czarnych śladów stworzonych z sadzy. Wiedziałam. Czułam. Bałam się, że mogę przybyć za późno...

Ślady zaprowadziły mnie przed znany z moich snów dom. Nie czułam strachu, moje serce wypełniała raczej obojętność i pogodzenie z losem. Wszystko się jednak zmieniło w chwili, gdy ktoś zaczął przede mną odgrywać scenę sprzed lat. Budynek naprzeciw pożerał ogień, słyszałam krzyki cierpienia, czyiś podły śmiech, powietrze dookoła przesyciła okrutna woń dymu. Nie mogłam się ruszyć, stałam sparaliżowana, patrząc na ten akt destrukcji mojego życia. Wszystkie wspomnienia zaczęły wracać, raniąc przy tym moje wnętrze, czułam, jak dusza, podrapana tysiącem pazurów zła, krwawi. Wtedy stało się najgorsze. Zobaczyłam siebie - małą, zrozpaczoną, przerażoną dziewczynkę, której w jednej chwili zawalił się świat. Chciałam coś do niej powiedzieć, jakoś ją pocieszyć, ale gdy wyciągnęłam ku niej dłoń, senna mara rozpłynęła się w powietrzu. Usłyszałam za sobą podły śmiech:
- Wszystko jest iluzją.
- Ale...
- To tylko twoja wyobraźnia. Nie można zmienić przeszłości.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałam zbolałym głosem mężczyznę z blizną.
- To długa historia. Też kiedyś miałem uczucia, które ktoś podeptał i zmiął jak śmieci.
- Mamy dużo czasu. Poza tym, my - skrzywdzone dusze, powinniśmy trzymać się razem - powiedziałam wypranym z emocji głosem, zmęczonego życiem człowieka. Usiadłam na trawie, tajemniczy jegomość zajął miejsce koło mnie. Czułam się dziwnie w jego obecności. Taka... Na swoim miejscu. Zastanawiałam się, czym to jest spowodowane i na siłę usiłowałam wzbudzić w sobie nienawiść. 
- Byłem kiedyś szczęśliwy. Miałem żonę i córeczkę, którą bardzo kochałem. No i brata... Któregoś dnia okazało się, że moja żona jest bardzo chora. 
- Co jej dolegało?
- Schizofrenia. Nie wiem, dlaczego to się stało, czy choroba rozwijała się już wcześniej, niewiele wiem na temat samego schorzenia. Nie chciała iść do lekarza. Czemu? Bała się, że zamkną ją w psychiatryku, a nie chciała zostawić naszej małej córeczki. Bardzo ją kochała, niemal nad życie... Gdy dziewczynka przyszła na świat była taka szczęśliwa... - ostatnie zdanie niemal wyszeptał, po czym ukrył twarz między kolanami. 
- Co się z nią stało? 
- Któregoś dnia, jednego z tych spokojnych dni, kiedy choroba pozwalała jej odetchnąć, stało się nieszczęście. Ktoś porwał nasze dziecko. Szukaliśmy maleństwa wszędzie. Byliśmy zrozpaczeni...
- Powiadomiliście policję?
- Tak. Myślisz, że nam pomogli? Po jakimś czasie po prostu zaniechali poszukiwań. Powiedzieli, że im przykro, dodając, że nie jesteśmy jedynymi ludźmi w takiej sytuacji. Teresa całkiem się załamała. Jej choroba się pogłębiła, przestała się odzywać, żyła jakby gdzieś daleko ode mnie, w swoim własnym świecie iluzji i kłamstwa. Któregoś ranka, gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem, że miejsce obok mnie jest puste. Wstałem z łóżka i boso pognałem przed siebie, pewien najgorszego. Moja żona stała na krańcu klifu, patrząc martwo w głębię morza. Odwróciła się do mnie, jej twarz naznaczył błogi uśmiech. Pomachała mi, po czym rzekła, jakby śniąc:
- Idę do naszej córeczki. Patrz, jaka jest już duża. Nie ruszaj się. Pamiętasz, co mówiła moja matka? Wszystko jest iluzją - ostatnie zdanie wyszeptała bez siły, po czym zrobiła krok naprzód. To działo się tak szybko, nie zdołałem jej uratować. 'Wszystko jest iluzją' - tak brzmiały jej ostatnie słowa. Załamany, ogarnięty bezsensem i rozpaczą wróciłem do domu. Miałem ochotę zrobić sobie krzywdę, lecz wewnętrzny głos nakazywał mi odnaleźć córkę. To trzyma mnie przy życiu, rozumiesz? Teresa chciałaby, żeby nasze dziecko było szczęśliwe. 
- Nie pojmuję roli moich rodziców w tym całym zamieszaniu...
- Rodziców?! Wiesz, kim oni byli? Chcesz poznać całą prawdę?
- Tak. Myślę, że jesteście mi to winni. Pragnę szczerości. 
- Przez wszystkie te lata szukałem mojej córki. W końcu natrafiłem na właściwy trop. Okazało się, że porwał ją nie kto inny, jak mój rodzony brat. Osoba, której w żadnym wypadku bym o to nie podejrzewał. Jego żona podobno nie mogła mieć dzieci. Co mnie to jednak obchodzi! Czy to powód, by niszczyć życie bliskich?! Przez to ścierwo moja żona straciła życie, ja popadłem w ruinę, a ukochana córeczka żyła w kłamstwie, nie znając swoich prawdziwych rodziców. Róża... - powiedział miękko, spoglądając mi w oczy - Wiem, że jestem dla ciebie błotem, nikim, skończonym potworem, bo zabiłem swojego brata. Chciałem cię odzyskać za wszelką cenę, rozumiesz? 
- I chciałeś się zemścić...
- Tak. Co innego mi pozostało, prócz zemsty? 
- To byli ludzie. Oni żyli, mieli plany, marzenia...
- Twoja matka też. Chciała dla ciebie jak najlepiej. Egzystowałyście w symbiozie, dając sobie nawzajem życie. Ty nadawałaś sens, ona się tobą opiekowała. Gdy zostałaś jej zabrana, wykończyła się psychicznie. Z winy mojego brata. Rozumiesz, jak się czułem? Jak czuję się teraz, wobec tego, że siedzisz obok i już nigdy mnie nie pokochasz? Pozostała mi tylko autodestrukcja, cudowny akt samospalenia. Nie mam już szans na szczęście, muszę odejść. Szkoda tylko, że moje miejsce nie jest przy twojej matce - pięknym aniele, ale u bram piekła - rzekł wstając. 
- Czekaj! Ta kobieta... Ona była w ciąży.
- Żona mojego brata?
- Owszem.
W oczach mężczyzny pojawiła się furia. Wyciągnął z tylnej kieszeni zapalniczkę, po czym krzyknął zapamiętale: 
- Czas zakończyć to przedstawienie! 


Co ma zamiar zrobić ojciec Róży? Kto może czuć się bezpieczny? Czy finał będzie szczęśliwy?
Tego oczywiście dowiecie się z kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że trochę was zaciekawiłam.

Ogólnie to opowiadanie jest dla mnie 'czymś innym'. Nie mam konkretnego planu, ponieważ zmieniam go z każdym rozdziałem, zaskakując sama siebie. Wkładam w nie serce i prawdziwe odczucia. W dodatku wiem, że gdzieś tam jest cząstka mnie, nie potrafię jasno wyjaśnić, dlaczego, ale tak jest. Czuję coś takiego przy każdym tekście, ale przy tym jakoś szczególnie... Może styl i fabuła nie są wyjątkowe, ale mam do niego jakiś sentyment. Sklejam tekst ze zlepek pomysłów i szkiców, napisanych dawniej i teraz. Jaki będzie finał? To nawet dla mnie jest zagadką. Ale cieszę się, że mogę się z wami podzielić historią Róży - zagubionej nastolatki, która tak naprawdę nic o sobie nie wie.
Dziękuję czytającym.

Miłego dnia.

wtorek, 23 lipca 2013

Tajemnica - rozdział IV

No tak, nie ma z kim iść nad wodę, zatem będzie nowy post. Czas wolny powinien być konstruktywny. Na czym to ja skończyłam ostatni rozdział? Ach, już wiem. Wymyślane na świeżo:

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ IV

- Nie idź tak szybko - poprosiłam cicho. Na moją prośbę zwolnił kroku. Było już widać dom. Strach przemykał w mojej głowie niczym zając, znacząc umysł krwawymi śladami. Niemiłosiernie się trzęsłam.
- Zostań tu - wyszeptał, puszczając moją dłoń. 
- Ale...
- Proszę, zaufaj mi. Muszę załatwić to sam. Jesteś przerażona, możesz tylko pogorszyć sytuację. 
Przytaknęłam i usiadłam na suchej, żółtawej trawie. Miał rację. Wyglądałam jak półtora nieszczęścia - szeroko otwarte oczy, gęsia skórka, pot. Gdy odchodził, złapałam go nagle za nogawkę spodni.
- Zaczekaj.
- Tak?
- Powodzenia - powiedziałam, uśmiechając się blado.
- Dzięki.

Mateusz ostrożnie otworzył drzwi. U progu stała ciotka. Zupełnie, jakby spodziewała się jego wizyty. 
- Witaj. 
- Dzień dobry.
- Czego chcesz?
- Jestem wnukiem Racheli. 
- Wiem. Twoje oczy... Jej były takie same. Ciekawskie. Pełne życia. Szczere. Domyślam się, po co przyszedłeś.
- Czy opowie mi pani historię Róży? - zapytał miękko, spoglądając wgłąb błękitnych, pokrytych siecią czerwonych żyłek oczu. Kobieta, jak zahipnotyzowana, skinęła głową.
- Od czego by tu zacząć...
- Mamy dużo czasu. Chcę usłyszeć wszystko.
- Wszystko... - szepnęła w przestrzeń, przymykając powieki, po czym zaczęła swoją opowieść: 


Żyła sobie kiedyś mała dziewczynka. Na początku jej życie nie różniło się zbytnio od życia innych dzieci - było wesołe i beztroskie. Jednak z każdym dniem ta sielanka coraz bardziej zaczynała przypominać piekło...
 Dziecko miało na imię Róża. Mieszkało z dwojgiem mądrych i anielsko dobrych rodziców. Dziewczynka uwielbiała rysować - tak, jak jej ojciec. Często też śpiewała radosne, dziecięce piosenki, których nauczyła ją matka. Jedyne problemy, z jakimi borykała się rodzina, to problemy finansowe. Poza tym, wszystko było jak należy. Darzyli się wielką, prawdziwą miłością. W dodatku mama Różyczki spodziewała się drugiego dziecka. Dziewczynka nie mogła się doczekać chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzy młodszą siostrzyczkę lub braciszka. Lubiła przykładać swoją małą główkę do brzucha mamy oraz dotykać go, gdy maluszek 'kopał'. 
 Pewnego dnia, Róża dostrzegła, że mama zachowuje się dziwnie. Była bardzo smutna i nie śpiewała, jak co dzień. Stała na dworze, w deszczu, patrząc gdzieś przed siebie. Gdy dziewczynka na nią spojrzała, jej również zrobiło się smutno, podeszła do kobiety i złapała ją za rękę. 
- Co się stało? Czemu jesteś smutna? - zapytała cicho.
- Dziwnie się czuję. Jakby miało stać się coś złego. Boję się.
- Nie wolno ci się bać! Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że strach ma wielkie uszy?
- Oczy - roześmiała się matka. Dziecko wyciągnęło ku niej rączki, po czym mocno ją przytuliło. Nie wiedzieć czemu, po twarzy kobiety spłynęła łza. Nikt jednak nie był w stanie jej dostrzec, pośród padającego deszczu. Nikt, prócz jej samej...
 Kilka dni po tym wydarzeniu, Róża poszła do lasu, by nazbierać leśnych owoców. Pokłuła sobie przy tym palce, lecz było to nieistotne wobec uczucia, które ją ogarnęło. Coś w jej wnętrzu nakazało jej szybko wracać do domu. Rzuciła koszyk pełen owoców i zaczęła biec. 
 Dom płonął. Ogień pożerał jego duszę. Przerażona dziewczynka chciała wejść do środka. Płomienie blokowały jej drogę. 
- Mamo! Tato! - krzyczała jak w transie, zalewając się łzami. Nikt nie słyszał. Nikt nie miał pojęcia, co się stało. Mieszkali na odludziu. Budynek powoli rozsypywał się, niczym szałas z patyków, a płonąć zaczynały również suche krzewy. Róża zaczęła uciekać na oślep, potykając się o jeżyny i kalecząc ciało. Jej oddech był szybki, nierówny. Oczy zamglone. Jedyne, co była w stanie dostrzec, to obraz wyryty w wyobraźni - płonący dom, zapach spalenizny, jej własny krzyk.
Kiedy dziewczynka otworzyła rano oczy, była przekonana, że wszystko było tylko złym snem. Widząc jednak, że śpi na kupce leśnych liści, przestała wątpić w prawdziwość wczorajszych wydarzeń. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle. Była sama. Bezbronna. Niezdolna zawołać o pomoc. Zrobiła wtedy to, co zawsze robiła jej matka - uklękła pokornie, złożywszy ręce. Zaczęła powoli, bezgłośnym szeptem, wymawiać nieme słowa modlitwy...

- Tam właśnie ją znalazłam. Na stercie suchych, brudnych liści - powiedziała ciotka. - Skuloną. Przerażoną. Bez problemu pozwoliła się wziąć na ręce i zanieść do domu.
- Czyli...
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Masz rację. Nie jestem jej prawdziwą ciotką.
Zapadła cisza, przerywana jedynie śpiewem leśnych ptaków. W końcu kobieta, zapatrzona w okno, zaczęła mówić dalej:
- Gdy zabrałam ją do siebie, nie chciała jeść, pić, zażyć kąpieli. Zażądała tylko kartki, ołówka i kredek. Spełniłam jej zachciankę. 
- Co narysowała?
- Miękkim ołówkiem wykonała szkic, a następnie powoli, niemal z gracją, zaczęła wypełniać obrazek kolorami. Przedstawiał jej dom w oddali i paskudnego mężczyznę z blizną pod lewym okiem. Oczy miały barwę płomieni i dało się w nich dostrzec złość, nienawiść. Jego odzienie płonęło. Posiadał majestatyczne, czarne skrzydła. Był demonem. Demonem ognia.
- Co pani zrobiła z rysunkiem?
- Schowałam.
- Mogę go zobaczyć? 
- Oczywiście. 
Kobieta podała Mateuszowi pożółkły ze starości obrazek. Widząc postać, widniejącą w centrum kartki, chłopak doznał szoku. Patrzył martwym wzrokiem prosto w oczy narysowanego monstrum. Po chwili szybko rzucił kartkę na ziemię i wybiegł bez słowa. Cały się trząsł. Siedziałam koło domu i wrzeszczałam prosząc, by przystanął choć na chwilę. Nie słyszał. Myślami musiał być już gdzieś indziej. Gdy zobaczyłam, że moja ostatnia deska ratunku, jedyny przyjaciel, chłopak, którego kochałam, ucieka bez słowa, nie spojrzawszy nawet w moją stronę, poczułam się podle. 'To koniec' - szepnęłam w przestrzeń, po czym otworzyłam powoli drzwi domu.

Kim jest tajemniczy mężczyzna z blizną? Czemu Mateusz zostawił Różę samą w takim momencie? Czy ciotka powiedziała wszystko? Czy demon ognia powróci?



Tego oczywiście dowiecie się z kolejnych rozdziałów. Ach, bycie samemu w domu może być konstruktywne. Wreszcie się skoncentrowałam - co widać po długości rozdziału. Mam też już w głowie wyraźniejszy zarys całej historii. 
Nie będę tu się rozpisywać nie na temat. Odnośnie poprzedniej notki, zawarłam z mamą pewną umowę. Teraz powinno być lepiej. Powinno...
Dziękuję tym, którzy przeczytali. Spodziewajcie się nowego rozdziału... Cóż, nie będę nic obiecywać, ale raczej niedługo.
Miłego dnia



poniedziałek, 22 lipca 2013

Matka. Smutek. Czyli znów to samo.

Och, smutku, wróciłeś? Nie tęskniłam.
Te 'cudowne' słowa mamy, jaka jestem niepotrzebna, bezużyteczna, beznadziejna. To, że mam 'wypierdalać z domu, gdy tylko skończę 18 lat'. Nie ważne, że nie ukończę wtedy jeszcze liceum. Fakt, że nie mogę być szczęśliwa w tym domu. Gdy tylko ogarnia mnie szczęście, oni muszą wszystko popsuć. Nie potrafią się nim cieszyć ze mną. Gdy bratu coś się uda, są zadowoleni. Bo jest chory. Ja jestem niepotrzebna i bez sensu. Byłabym dobra, gdybym harowała, jak wół. To, że chcę coś w życiu osiągnąć, jest nie ważne. Nie szanuję rodziców, bo chcę się wyrwać z tej miejscowości i być kimś. 'Inni mnie nie obchodzą'.
Tak, powinnam  U M R Z E Ć, wtedy wszystko byłoby cudownie. Dobrze, że mam przyjaciół. Jednak to nie z nimi muszę mieszkać. Nie wytrzymam, tak ciężko jest się powstrzymać od wzięcia do ręki czegoś ostrego, gdy słyszysz tylko jaka jesteś niepotrzebna. Chciałam żyć dla siebie, dla przyszłości, ale wobec tych słów wszystko traci sens. Czy jestem skazana na cierpienie? Nigdy już nie będzie dobrze, zawsze potem Oni muszą wszystko popsuć?
Przepraszam, że się żalę. Nie mam w tej chwili komu się zwierzyć, jeszcze wcześnie.
To tak boli, kiedy spełnione marzenia nie mogą cię cieszyć, bo za chwilę do pokoju wejdzie ktoś, kto wmówi ci, jak bardzo żałuje, że istniejesz. Wtedy mimo wszystko życie traci sens. Bo moja matka jest dla mnie bardzo ważną osobą. Chciałabym jej nie kochać, wtedy byłoby mi prościej. To nie są 'głupie problemy nastolatek', moim zdaniem coś takiego to rzeczywisty problem. To, że nie mogę spokojnie żyć i rozwijać się we własnym domu. To, że odbiera mi chęć do życia. To, że zrzuca całe zło tego świata na mnie.
C Z E M U?!
Są ludzie, dla których chcę żyć - ci, którzy są obecnie i ci, którzy będą. Ale ta myśl, że jestem do niczego, nie daje mi spokoju. Nie pozwala oddychać, obezwładnia, uśmierca całą nadzieję i chęć walki. Co powinnam zrobić? Wiele bym dała, by móc żyć tak jak od kilku dni, w spokoju, gdy ona była daleko i nie mówiła tych wszystkich okropnych rzeczy.
'Już nie mam córki. Wróżka mi tak powiedziała.' To raczej mi powinna powiedzieć, że już nie mam matki. Kiedyś była moją przyjaciółką, od jakiegoś czasu stara się być moim wrogiem. W sumie, może to przez nią dręczyła mnie ta depresja? Nie miałam wtedy przyjaciół, którzy mogliby zaprzeczyć jej raniącym słowom.
Sama nie jestem święta, ale nigdy nie potraktowałam jej jak przedmiot, który nie jest mi potrzebny.
Nie obchodzi jej moja radość.
Przyszła, gdy płakałam. Robiłam to głośno, z nadzieją, że usłyszy, że przytuli, że będzie jak dawniej...
Znów mam  łzy w oczach.
Kocham ją, naprawdę ją kocham, dlaczego kochamy ludzi, którzy zadają nam ból?
I znów ta pustka i bezsens, nie wiem nawet, czy ruszyć się z miejsca. Chęć walki i chęć poddania się walczą we mnie i nie wiem, która wygra.
Nie mam siły żyć. A byłam taka radosna. To chore. Jak jeden człowiek może wszystko zmienić.
Chcę stąd zniknąć, proszę, chcę zniknąć, chcę uciec daleko, chcę żyć.
Zapomnieć, że kiedykolwiek ktoś powiedział mi coś przykrego...
Miłego dnia

niedziela, 21 lipca 2013

Tajemnica - rozdział III, krótkie przemyślenia o udawaniu

Witam znów, po długiej nieobecności. Będę się tłumaczyć, gdy skończę rozdział. miłej lektury.

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ III

- Róża... Róża... Róża! 
Krzyk Mateusza dobiegał jakby z oddali. Otaczała mnie gęsta ciemność. Po chwili poczułam, jak woda moczy mi skronie. Otworzyłam oczy. 
- Zemdlałaś.
Jego komentarz był zbędny, dobrze wiedziałam, że straciłam przytomność. Nie pamiętałam tylko w którym momencie. Chciałam się podnieść, lecz poprosił, abym leżała, póki nie odzyskam sił. Spojrzał na mnie przejęty.
- Twoje życie faktycznie jest trudne. Gdy wiesz, kim jesteś, wszystko jest prostsze. Niewiedza i bezsens są najczęstszymi przyczynami samobójstw. Musimy coś z tym zrobić. Powinnaś spróbować pogadać z ciotką.
- Chyba oszalałeś. Ona... mnie zabije, jeśli zorientuje się, że wiem za dużo! - wykrzyknęłam przerażona. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam cicho szlochać. Przytulił mnie mocno i wyszeptał:
- Nie ma innego wyjścia, rozumiesz? Musisz spróbować. Ona wie, dużo wie, ale milczy. Trzeba ją przekupić lub... zaczarować.
- Zaczarować? - spytałam zdumiona, usiadłszy z wrażenia.
- Moja babka podobno była czarownicą. Wiem, że dla większości ludzi to niemądre bajki, ale ja w to wierzę. Myślę, że byłaby w stanie nam pomóc.
- Gdyby magia istniała, twoja siostra byłaby zdrowa - rzekłam bez zastanowienia.
Zamilkł. Przez jego twarz przemknął grymas bólu. Zacisnął pięści i warknął zrozpaczony:
- Nawet czary mają swoje granice. Są sprawy Boga i sprawy magii. Choroba mojej siostry jest sprawą Boga, rozumiesz?! Tylko on może jej pomóc, lub wydać na nią wyrok śmierci. Jeśli nie jesteś w stanie tego pojąć - odejdź i nie wracaj tu więcej. 
Ogarnęła nas szarość, milczenie oraz wilgoć, wkradająca się do naszych oczu i serc. Zaczęłam delikatnie gładzić jego dłoń, próbując dodać mu otuchy. Wiedziałam, że słowa w tym przypadku nic nie zdziałają. Słowa to puste, martwe frazy w obliczu tragedii. Są zbędne. Liczą się gesty. Uderzenia serca. Zaufanie i obietnica pomocy, czająca się w źrenicach. Przez dłuższy czas słychać było jedynie śpiew ptaków i szelest wiatru. Było nam z tym dobrze. W końcu jednak powiedziałam:
- Dobrze, porozmawiam dziś z ciotką. Pod warunkiem, że ją... zaczarujesz. 
- Wystarczy, że spojrzę jej w oczy. Mam dar. Zdobędę wszystkie informacje. Chodźmy. 
- Obiecujesz? - zapytałam łamiącym się głosem, patrząc na niego błagalnie.
- Co mam obiecać? 
- Że mi pomożesz. Że nie zostawisz mnie, jeśli wszystko pójdzie nie tak. Przysięgnij.
- Przysięgam - szepnął dobitnie, patrząc mi w oczy wzrokiem pełnym determinacji.
Pomógł mi się podnieść i razem zaczęliśmy podążać w stronę domu ciotki. Nie odzywaliśmy się do siebie. Była tylko cisza, świeży zapach lasu i nasze złączone dłonie. Między nami, niczym jesienny wietrzyk, powiewała obietnica. W naszych sercach na nowo budziło się życie i nadzieja. 


Rozdział krótki, żeby was nie zamęczyć. W następnym zdradzę wam tajemnicę śmierci rodziców Róży, urywki wspomnień z jej dzieciństwa, poznacie mężczyznę z blizną. Postaram się dodać go jak najszybciej, bo mam już gotowy zarys w głowie...
Tak długo mnie tu nie było, bo ciągle nie mam czasu. Nie będę się na ten temat rozpisywać.
Muszę powiedzieć wam jeszcze jedną rzecz. Nie wiem, czy was to ucieszy, czy zasmuci, ale JESTEM SZCZĘŚLIWA. Niech to się nie kończy, proszę, niech to trwa, choć przez chwilę. 
Nie mogę się skupić na tym co piszę, zatem już zakończę, a coś ambitniejszego będziecie mogli przeczytać, gdy przestanę z Kimś rozmawiać i będę mogła się skoncentrować.
Mam nadzieję, że chociaż trochę tęskniliście. 
Nie potrafiłabym żyć bez bloga i bez was, którzy to wszystko czytacie. Dajecie mi siłę i sens.
Dziękuję.

Tak w ogóle założyłam sobie tumblra. Zapraszam: http://www.tumblr.com/blog/papierowyaniol
Dopiero zaczynam, proszę o wyrozumiałość.


Nie wiem, czy to zdjęcie już było, ale bardzo mi się podoba. 

Miłego wieczoru.

Lubimy być podziwiani, lubimy być 'kimś', lecz w tym wszystkim często zapominamy, że na szacunek trzeba sobie zapracować. Nie zjednując sobie fałszywych przyjaciół, obgadując innych. nie kłamiąc, pchając się na siłę w nie swój świat. Trudno w to uwierzyć, ale prawdziwy szacunek zyskamy, będąc po prostu sobą. Nie wstydząc się siebie, muzyki której słuchamy, tego, co lubimy robić. Życie jest za krótkie na oszukiwanie samych siebie. Lepiej siedzieć przed monitorem samemu, niż w gronie fałszywych przyjaciół, którzy kochają wymyśloną wersję ciebie. Takie coś jest męczące i sama dobrze o tym wiem. Znam to uczucie, kiedy nie chcąc siedzieć w domu samotnie, wychodzi się na spacer z osobą, która jest totalnym przeciwieństwem ciebie. Aby nie zaczęła cię ignorować, udajesz kogoś innego. Grasz zaciekawienie jej opowieściami o pijanych znajomych. Mówisz, że nie zapalisz, bo boli cię gardło. Nie pójdziesz na pijacką imprezę, bo mama ci nie pozwoli. Kłamiesz, koloryzujesz, prowadzisz jakby podwójne życie - prawdziwa ty i ty na potrzeby tej osoby. Wszystko po to, by nie być samotna... Znam to, wiem, jak to jest.
W życiu trzeba przejść przez wszystko, to właśnie nadaje mu sens, trzeba poznać smak tych złych i tych dobrych chwil. 
Jak widzicie, jednak wróciłam cała i zdrowa, również na umyśle, bo zaczynam swoje życiowe przemyślenia. Pewnie myślicie, że lepiej by było, gdybym dodała nowy rozdział, jednak nie mogę się skoncentrować. Aktualnie rodzina się wydziera. Jak zawsze. Czy ja mieszkam z niedosłyszącymi? Mogę pisać dopiero po północy, gdy zamilkną. Nie zawsze jednak wtedy mam siłę...
Postaram się napisać coś jeszcze, gdy zasną. 

Po tej notce czuję niedosyt. Chciałabym napisać coś jeszcze, ale te hałasy nie pozwalają mi zajrzeć wgłąb siebie. Chyba wyjdę na dwór, by poczuć w duszy i na ciele dotyk ciszy, takiej pięknej, tak wszechogarniającej. Może wtedy będę wiedziała, co chcę wam powiedzieć. 


wtorek, 2 lipca 2013

Życiowo. Wracam za 2 tygodnie.

Witam.
Otóż dziś nie będzie kolejnego rozdziału. Niestety. Śpię bardzo krótko od jakiegoś czasu, toteż nie jestem w stanie nic napisać.
Wracam za 2 tygodnie, bo jadę na kolonie. Obiecuję po upływie tego czasu wstawić coś dobrego.

Ale jestem szczęśliwa! Od wczoraj. Dzięki Niemu. 
Najpiękniejsze jest to, kiedy czujesz, że masz w kimś oparcie. Że mimo, iż poznał twoją przeszłość, to zamiast cię wyśmiać lub zostawić, pokazuje, jak mu zależy. Słowa są ważne, szczególnie dla pisarza. Jednak czasem są zbędne, wystarczy ta chwila. Uczucie, pulsowania i rozpychania w żebrach, rybki w brzuchu, ogarniający całe ciało spokój i szczęście. Jakie to wspaniałe, że ludzie są tak bardzo sobie potrzebni, że są w stanie tak sobie pomóc. 
Myślę poważnie o przyszłości, o pracy, nauce... Jednak czasem warto oderwać się od tego wszystkiego i iść w nocy na spacer, łapać świetliki i czuć się tak szczęśliwą, że aż ma się ochotę podzielić tą radością. 

Dziękuję. 

Napisałabym wam jakiś wiersz, ale mam same smutne. 

To jeszcze kilka słów o tęsknocie: Ból - autentyczny, psychosomatyczny ból gniotący żebra. To przedziwne uczucie - tak bardzo chcesz, by ta osoba była tuż obok. I ta niemoc, ta bezsilność. 

Życie jest trudne, ale właśnie takie dni jak wczoraj nadają mu sens.

Szykujcie się na porządną dawkę tekstów po moim powrocie.

Dobranoc.