poniedziałek, 11 listopada 2013

Koszmary, znowu koszmary.

Wykańczam się. Wciąż powstaję, jest ze mną lepiej niż kiedyś. Jednak tak bardzo brak mi sił...
W moich pierwszych modlitwach o to, byśmy byli razem, szeptałam, że chcę być z Tobą, choćby to miało trwać tylko chwilę. Potem cały czas bałam się, że moje szczęście dobiegnie końca. Kiedy już uwierzyłam, że będzie dobrze, nieśmiało pomyślałam:
-Tyle czasu byłam szczęśliwa, że chyba jestem gotowa na cierpienie. Nie jakieś wielkie, jak przedtem. Najwyżej stopniowe - przyszło jak na zawołanie.
Tyle, że nie chciałam, żeby nasz związek się zakończył. To dla mnie zbyt wiele.
Dziś znów męczyły mnie koszmary. Ostatnio wciąż mi się to zdarza. Te do tej pory były znośne, jednak dzisiejszy... Najgorsze w nim było to, że wciąż mi się śniło, że się obudziłam, wbijałam sobie paznokcie w nogę, by to potwierdzić i za każdym razem działo się coś potwornego, a ja wciąż się budziłam i budziłam, a każda kolejna 'pobudka' niosła ze sobą kolejne tragedie. Tak ciężko było mi faktycznie otworzyć oczy i gdy wreszcie mi się to udało, pobiegłam do mamy, nie czekając, czy to również nie jest snem. Jak mała dziewczynka, poprosiłam, żeby spała ze mną. Nie śmiała się. Przytuliła mnie mocno, pozwalając uciec przerażeniu.
U M I E M  B Y Ć  C I S Z Ą.
Czułam się tak na swoim miejscu, gdy byłeś obok... Twój zapach... Twoja miłość...
Robię się coraz bardziej żałosna...
Tak mi trudno.
Jak dobrze, że mam mamę, bardzo mi pomaga.
Jeśli każda miłość musi się skończyć, to chyba lepiej nic nie zaczynać.

Wiecie co jest zabawne? Czuję coś szczególnego do jednego chłopaka, choć nigdy z nim nie rozmawiałam. Gdy go widzę, podobno uśmiecham się jakoś szczególnie. Czemu się do niego nie odezwę? Boję się porozmawiać z obcym chłopakiem, bo obawiam się... że się zakocham? Zachowuję się jak dziecko z podstawówki, wiem.

Tak bym chciała się rozpłakać...

Tak bym chciała, żeby ktoś mnie przytulił, wdmuchnął do serca siłę potrzebną do pokonania kolejnych przeszkód.

Nie chcę wiele. Chcę tylko, by ktoś pokochał dziewczynę z bliznami duszy. Całą taką, jaką jest.




Pierwszy rozdział opowiadania opublikuję w wolnym czasie. Wierszy na razie nie dodaję, muszę wysłać coś na konkurs.

MIŁEGO DNIA

wtorek, 22 października 2013

Opowiadanie 'Szkarłatny motyl' - prolog

SZKARŁATNY MOTYL 

PROLOG

- Chodź ze mną...
- Ale... Dokąd?
- Tam, skąd już nigdy nie uda nam się wrócić.
- Dominika... Co ty masz na myśli?
- Dobrze wiesz - szepnęła, łapiąc go za rękę i spoglądając w wystraszone oczy wzrokiem pełnym obłędu.
- Dominika...
- Skoro nie chcesz, pójdę tam sama. Na spotkanie Śmierci, która odebrała mi Tomka. Na spotkanie Śmierci, która jako jedyna jest pewna i niezłomna. Na spotkanie Śmierci - mojego przeznaczenia. 

Nie zważając na szok, malujący się na ustach chłopaka, dziewczyna zaczęła podążać krokiem pełnym majestatu w stronę mostu. Odwróciła się, by spojrzeć pogardliwie wgłąb jego czarnych, nieruchomych źrenic. Posłała mu szaleńczy uśmiech, po czym zaczęła wspinać się na barierkę. Chciał krzyknąć, lecz mógł tylko stać i patrzeć na jej piękno, na niebezpieczeństwo, jakie jej zagraża, chwytać wzrokiem jej rozpaczliwe ostatnie ruchy. Ta bezsilność, która wypełniała jego duszę, paraliż ogarniający ciało i ciążące mu poczucie winy... Pozostało kilka sekund do popełnienia przez Dominikę największego głupstwa w jej życiu, gdy usłyszał w głowie głos Tomka:
- Nie stój jak kołek! Zrób coś! 
Otrząsnął się i zaczął biec. Czas płynął. Nie miał pewności, czy zdoła uratować jedyną osobę, na której tak bardzo mu zależało. Nie wiedział, czy jego wariacki pęd ma jakikolwiek sens. Nie miał pojęcia, czy takie zachowanie nie popchnie tylko dziewczyny do czynu. Mimo to biegł, nie myśląc o przyszłości, a o teraźniejszości. Mimo wszystko biegł.
- Dominika! Czekaj! Nie rób tego! 


______________________________________________________________________________

Pomysł na to opowiadanie zrodził się w mojej głowie już dobre kilka lat temu. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Co prawda, trochę nie mogę się skupić na tym, co piszę, mój młodszy brat zachowuje się stanowczo za głośno, dlatego dziś dodaję tylko krótki prolog. Postaram się jeszcze w tym miesiącu dodać kilka rozdziałów, w końcu mam teraz więcej czasu, a i uczucie głównej bohaterki w końcu jest mi bliskie, więc będzie mi łatwiej pisać. Znaczy... Na szczęście nie przeżyłam tego, co ona... Zrozumiecie, jak przeczytacie wszystko. Życzę więc miłej lektury.

Odchodząc od tematu opowiadania - czuję, jak z każdym dniem żywię do niego silniejszą niechęć, chwilami wręcz nienawiść. Wdzięczność, trochę miłości, pozytywne uczucia - tak, to również, jednak w ostatecznym rozrachunku ten żal przeważa. Wcześniej było trochę inaczej. Teraz zaczynam czuć się jak wściekłe, ranne zwierze, któremu ktoś wbił kołek w nogę, a chwilę potem chciał go wyciągnąć, by nie mieć wyrzutów sumienia. Następnie zapytał biedaka, czy nie chciałby zostać jego przyjacielem. Cóż, zawsze mogło być gorzej. 

Dziękuję czytającym. 



Tak, wiem, że tytuł głosi 'Szkarłatny motyl', a ten jest czarny. Efekt pośpiechu, wybaczcie.

MIŁEGO DNIA

poniedziałek, 21 października 2013

Nie mam uczuć? Nie sądzę.

NIENAWIDZĘKOCHAMCIERPIĘŚMIEJĘSIĘŻYJĘUMIERAMPOWSTAJĘODCHODZĘNIEISTNIEJĘ...
Czemu miał posłużyć ten brak spacji? Myśli w mojej głowie też nie są niczym przedzielone, w dodatku głośno krzyczą, wciąż powracając. 
Pomimo przeciwności dzień udany. Dzięki temu, że kiedyś tak cierpiałam, teraz jestem szczęśliwa mimo wszystko...
Dziś czuję się, jakbym cierpiała na rozdwojenie jaźni - radosna, smutna, śmiejąca się, kryjąca w duszy żal, nienawidząca, kochająca, nieustępliwa, obojętna, szczęśliwa, zmartwiona... 
Denerwuje mnie, że niektórzy znajomi mają mnie za człowieka pozbawionego uczuć. Przecież powinnam płakać, a uroniłam może jedną łzę. Przecież powinnam nie wiem jak użalać się nad sobą. Nie rozumiem - co powinnam robić? Na pewno nie śmiać się, kręcić wkoło, przytulać do wszystkich. Czy nie przyjdzie im do głowy, że byłam już na to gotowa? Przecież 'przeczuwałam koniec' już w chwili, gdy napisałam wiersz o tym samym tytule. Poza tym, nic nie wiedzą. Ja sama do końca nie wiem, jak się czuję. Jestem pewna natomiast, że mam wspaniałą rodzinę i przyjaciół, jestem im bardzo wdzięczna za pomoc. 
Gdy będę miała chwilę wolnego czasu, postaram się opublikować jakieś opowiadanie, czy choćby szkic. 

Wracając do poprzedniego wątku - jak ktoś może mnie posądzać o brak żalu, nie wiedząc, że położyłam się wczoraj spać o piątej. Uprzednio zabazgrałam swoim koślawym pismem dość sporo kartek pamiętnika. Większość zdań rozpoczynały słowa 'Pamiętasz, jak...', a na każdej stronie tkwiły wielkie, sfrustrowane litery głoszące 'NIENAWIDZĘ CIĘ'. Czy gdybym się nie przejęła, byłabym w stanie to napisać? Może po prostu doświadczyłam w życiu gorszych rzeczy? Każdy ma swój miernik bólu, cóż. 


Odejdź.
Bolą mnie oczy
gdy patrzę na twarz ukochaną. 
Zamilcz!
Bolą mnie uszy
gdy słyszę twój głos,
jak za ścianą.
Zniknij.
Opuść me serce
i pozwól oddychać płucom.
Proszę,
choć wiem, że wbrew temu
wspomnienia do mnie
powrócą. 
Obudź się!
To sen tylko.
Dusza wyrwana gdzieś leży.
Mówisz, że nie nie płakałaś?
Nie.
Nikt ci nie uwierzy.
Wstań i zapomnij, radzę.
Przecież już cię nie kocha.
Tak.
Jakoś sobie poradzę.
Choć serce me 
nadal szlocha.
Choć dusza zdeptana,
nieżywa,
nikt nie zobaczy tego.
Wstanę i będę udawać,
że kocham kogoś
innego.





'I'm so happy 
Cause today I found my friends 
They're in my head' 


DOBRANOC

niedziela, 20 października 2013

Przeczułam koniec. Wiersz 'Niczyja'.

NICZYJA
Nie mogę zasnąć,
kąsana przez myśli,
wczoraj byłam Twoja,
dziś jestem
niczyja?
Co znaczy dla Ciebie
moje bicie serca
i łza ukryta
gdzieś w duszy?
Niczyja. 
Wzrok mój jest ślepy,
usta są martwe,
dłonie nie czują 
dotyku. 
Wciąż szept Twój słyszę,
gniecie coś żebra
i brzmi gdzieś w środku
to słowo:
niczyja. 
Za oknem pada,
w sercu mym też,
choć żyję, 
nie mogę
oddychać. 
Wciąż w głowie trzeszczy
ten jeden frazes,
to jedno słowo.
Niczyja.
Tak trudno pojąć
coś tak prostego
duszy mej, pełnej cierpienia.
Jak to możliwe, że wczoraj Twoja,
a dziś już jestem
NICZYJA.

_________________________________________________________________


Wróciłam. Nijaka. Zagubiona. Niczyja. Wiersz napisany przed chwilą. Może to nie mój najlepszy tekst, jednak całkowicie szczery. Tak się czuję w tym momencie. Przyjaciele, koledzy, cóż z tego, skoro nie ma już NAS. Niczego nie żałuję, otrzymałam tak wiele, a to rozstanie wisiało w powietrzu już jakiś czas. Poczułam się lekko, trochę radośnie, bo nareszcie wszystko stało się jasne i umarła ta szara niepewność. Teraz jest już 2:30, a ja nadal nie mogę zasnąć. Myślałam, że jestem już gotowa na cierpienie, bo spotkało mnie tak wiele radości. Czy jednak wytrwam? Ktoś, kto był tak ważny... To jakby utracić część siebie. 
Ostatnio gościły we mnie różne uczucia. W dodatku ten intrygujący chłopak... Zaczęłam go unikać (co przyniosło odwrotny skutek), wiedząc, że mam Jego.
Są plusy i minusy, jak zawsze. Nie mogę jednak myśleć o plusach. Jeszcze za wcześnie. Dziś pozwalam sobie w spokoju pocierpieć, póki nikt nie widzi.
Oczywiście, że bycie singlem ma pozytywne strony. Co jednak one znaczą wobec tego, jak teraz się czuję? Wiedziałam, przeczuwałam, co się stanie, jest mi łatwiej. Jednak niełatwo. Odnoszę wrażenie, jak gdyby to był sen, wydaje mi się, że gdy otworze oczy będzie koło mnie leżał, obejmując mnie ramieniem i patrząc na mnie z uśmiechem. Przytulę się i będę chłonąć jego zapach. Będę czuć się tak bezpiecznie, tak na swoim miejscu, tak kochana... Jak można nagle, bez powodu, po prostu przestać kogoś kochać? 
Znowu zacznę publikować. Być może założę drugi blog. Nie mogę opowiedzieć wam wszystkiego, bo wiem, że na pewno ktoś z moich znajomych to przeczyta. Dziękuję jednak, że są ludzie, którzy tu zaglądają. To dla mnie bardzo ważne. Tak odnośnie mojego nastroju, dobra na wszystko Nirvana:

To nie jest tak, że nikt nie zasługuje na mnie... Raczej to ja nie zasługuję na nikogo. 

Coś się kończy, coś zaczyna, czuję, jak coś pęka między moimi żebrami. Serce? Dusza? Cokolwiek to jest, rozpadło się na miliard kawałków, które kaleczą mnie od środka, odbierając oddech. Nie mogę się nawet rozpłakać.. Najważniejsze, że mogłam być szczęśliwa tyle czasu. Reszta jakoś ujdzie.


Ładny obrazek, taki pełen uczuć. Wzięty z jakiegoś fanpejdża. 
3:00 w nocy. Godzina... demonów? Tych wewnątrz mnie? Podobno każdy z nas ma jakieś demony...
NIE OBCHODZI MNIE, CZY DLA CIEBIE TO WSZYSTKO JEST ŻAŁOSNE. JAK CI SIĘ NIE PODOBA TO WYJDŹ. Proszę...
Czuję się na wpół żywa. 
Dziękuję. Proszę. Przepraszam.
Czas odejść w sen. Podobno przynosi ukojenie. Wydaje mi się, że w moim przypadku nie do końca. Gdy się obudzę, będę zbyt trzeźwo myśląca... Noc jest narkotyczna, pozwala wypowiadać każdą myśl bez trudu, jednak w dzień te same słowa tkwiące wewnątrz duszy ranią, nie chcąc jej opuścić. Choć wargi milczą, to w moim wnętrzu odbywa się swoista wojna. Na czym tak naprawdę polega to życie? Czy ma jakiś sens? Chyba tak. Przyjaciele. Rodzina. Trzeba żyć dla nich. Dla nich? Dla siebie również. 
Dziękuję wszystkim czytającym. 

DOBRANOC


sobota, 7 września 2013

wiersz 'wyczuwam koniec'

WYCZUWAM KONIEC

Pomiędzy wzrokiem
moim i Twoim,
wyczuwam koniec.
Pomiędzy szeptem,
pośród uśmiechów,
wyczuwam koniec.
Cisza i spokój, 
oko złamane,
sen co się kończy,
nie wróci więcej.
Dzwonka nie słyszę,
skrzypi podłoga,
znów łamię gryfel
- wyczuwam koniec.
Siadasz koło mnie.
Krzyczysz bezsłownie
listę bezkresnych pretensji.
Tak blisko, tak obcy,
coś gaśnie we mnie,
przymykam powieki
- wyczuwam koniec.
Otwieram oczy,
obok cię nie ma,
wiatr tylko, otwarte okno.
Cisza tak wielka,
cisza bolesna
i pustka w duszy.
Wyczuwam koniec.
Dzwonek znów słyszę.
Może to ty?
Wstaję i idę bez wiary.
Szuram nogami, otwieram drzwi
i patrzę ci w oczy.
Wyczuwam koniec. 


Zmodyfikowałam ostatnie kilka wersów. Czy lepsze od oryginału - nie wiem. Napisane dziś rano. Oby słowa wiersza się nie sprawdziły.
To nie jest tak, że już nie piszę, nie myślę, nie czuję. Po prostu nie mogę wszystkiego opublikować na stronie, do której ma dostęp już kilkoro znajomych. Nie mam też dla kogo pisać. Oglądalność znacząco spadła - przestałam. Ten wiersz najlepiej odzwierciedla moje ostatnie uczucia. 
Ogólnie życie układa mi się znakomicie (gdyby nie to 'wyczuwanie końca'). Nowa szkoła jest fantastyczna. Tylu ludzi, przy których mogę być sobą, szczęśliwą, prawdziwą, autentyczną. Nie będę się teraz na ten temat rozpisywać. Może jeszcze kiedyś dodam jakieś opowiadanie. Muszę najpierw odzyskać wiarę w tego bloga. 
Co mam zrobić, żebyś zrozumiał?
3:00, chce mi się spać, ale wiem, że nie zasnę. Bezsens. Liceum nauczyło mnie, że każdy ma problemy, o nich się nie mówi, tłumi się smutek i cieszy z byle czego. Nie jestem tak do końca smutna w tej chwili. Jestem... Nijaka. Nie wiem, o co ci chodzi. Chcę zrozumieć i chciałabym, żebyś ty zrozumiał mnie. Tak, wiem, nie można mieć wszystkiego. Nic wiem nic. Bezsens. Marnowanie czasu na komputer. Jakbym nie miała jeszcze tylu rzeczy do zrobienia. Bezsens. Bezsens. Bezsens. Na szczęście jutro poniedziałek i szkoła - ci ludzie nie zadający zbędnych pytań, akceptujący cię za to, kim jesteś, ta możliwość samorealizacji i to włóczenie się bez celu ze znajomymi po skończonych zajęciach. Tak. To jest życie. To jest mój świat. Tak bym chciała, żebyś zrozumiał. Żeby to się nie rozpadło. Zawsze było trudno.
Zrozum, zrozum, zrozum. Proszę.
Miłość, marzenia, szkoła, przyjaciele, wolność...
Ciągłe wybory.
Ciągłe pretensje.
Ciągła niewiedza.
Piszę głupoty, tak, jak zawsze, bo jestem bezsensu, tak wiem, już nic nie mówię. Przepraszam, że nie jestem idealna. Sam tak wybrałeś. 
Wybaczcie te farmazony.

Miłej nocy





niedziela, 4 sierpnia 2013

Tajemnica - rozdział VI - ostatni

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ VI - OSTATNI

Mężczyzna, wściekły do granic wytrzymałości, pognał naprzód. Ja natomiast stałam, jak sparaliżowana, nie mogąc ruszyć choćby koniuszkiem palca. Nie mogłam uwierzyć w to, że wszystko się wyjaśniło. Wszystko? Nie. Wiedziałam, że nadal nie poznałam całej prawdy. Postanowiłam się uspokoić. Otworzyłam usta i głęboko oddychałam. Wdech i wydech, wdech i wydech, wdech i wydech...

Mój ojciec tymczasem pobiegł do miejsca, gdzie przebywała obecnie matka i siostra Mateusza. Targany silnymi emocjami - gniewem, nienawiścią, poczuciem krzywdy - przystawił płonącą zapalniczkę do drewnianych drzwi domu. Były stare i spróchniałe, toteż zajęły się od razu. Potem, w swoim destrukcyjnym tańcu, zaczął podpalać wszystko dookoła. Ofiary nie miały szans na przeżycie. Podpalacz - zdesperowany i załamany, uciekł. Mateusz dobiegł za późno. Co prawda zdołał ugasić ogień, jednak nie był w stanie ochronić bliskich przed zabójczym dymem. Przerażony, podbiegł do siostry, która leżała jeszcze na wpół przytomna:
- Martyna... Proszę. Nie odchodź! Musisz... Błagam! Kaszl! Nie możesz umrzeć, słyszysz! Zemszczę się!!!
- Ognia nie ugasisz ogniem - zdołała wyszeptać dziewczynka, po czym zamknęła ciężkie powieki. Na zawsze. Krzyk bólu przedarł się przez całą przestrzeń, był to odgłos przepełniony takim cierpieniem, że każdy, kto by go usłyszał, niewątpliwie sam chciałby umrzeć. 
- Znajdę cię skurwielu! Znajdę i zabiję! Za to, co zrobiłeś! 
'Ognia nie ugasisz ogniem' - pobrzmiewało raz po raz w głowie chłopaka, jednak starał się stłumić tę myśl. Ostatnie słowa jego siostry wydały mu się absurdalne. Złoczyńca powinien zapłacić za swoje czyny. 

Mężczyzna z blizną, pozbawiony już resztek nadziei, sensu, wszystkiego co posiadał, siedział przy tym samym drzewie, przy którym, na stercie zeschłych liści, znalazła mnie kiedyś ciotka. Płakał głośno. W końcu nic, prócz tego wyzbycia się emocji mu nie pozostało. Łkał, trzęsąc się rytmicznie i przywołując wspomnienia dobrych chwil. 
- Życie nie ma już żadnego sensu. Zabrałaś go ze sobą, Tereso. Nasza córka nie chce mnie znać. Jestem mordercą. Co mam zrobić? Co mi pozostało? Tylko to - szepnął, wyjmując z kieszeni słoiczek pełen środków nasennych - Przepraszam, że zawiodłem. Pogubiłem się w tym wszystkim. Życie... jest doprawdy zbyt trudne. Nie zasługuję na nie. Czas się pożegnać. Nigdy się nie spotkamy. Ty byłaś dobra, jak anioł, ja jestem nikim, wyrzutkiem społeczeństwa, człowiekiem, który zatracił gdzieś swoje człowieczeństwo. Nie mam prawa oddychać, jeść, stąpać po tej ziemi. Nie mam prawa...
Szłam powoli, pomiędzy drzewami, słysząc cały ten monolog. Zbliżałam się od tyłu, nie chciałam, żeby mnie zobaczył. Jego słowa wywarły na mnie duże wrażenie, ogarnął mnie żal i zapragnęłam jakoś mu pomóc. Podeszłam powoli i po prostu go objęłam, wytrącając tym samym lekarstwo z jego dłoni. Odwzajemnił uścisk, szlochając jeszcze bardziej. Serce mnie bolało, gdy słuchałam tej pozbawionej słów pieśni o bólu i niespełnionych marzeniach. W końcu, gdy trochę się uspokoił, wyszeptał:
- Marika niczym mi nie zawiniła, tak przynajmniej myślałem. Dlatego zabiłem tylko mojego brata. Ją oszczędziłem. Gdy któregoś dnia zobaczyłem ją z dwójką dzieci, odparła, że znalazła je w lesie. Podobno ktoś je podrzucił. Chłopak był w twoim wieku, dziewczynka młodsza. Chora - tu przerwał na chwilę, próbując powstrzymać wybuch gniewu. - Mówiła, że nie może mieć dzieci! Dlatego mój brat cię porwał! Mówisz, że była w ciąży. To dziecko, dziewczynka, ma tyle lat... Ona ją urodziła. To było jej dziecko. Rozumiesz? Myślałem, że jest dobra, że była przeciwna porwaniu ciebie. Tymczasem... Wciąż kłamała. Oboje - wraz z moim bratem, zabili nasze szczęście. 
- Zrobiłeś jej coś? - zapytałam, znając odpowiedź.
- Tak. Nie żyje. 
Nie wiedziałam, co począć. Z jednej strony brzydziłam się tym, co ten człowiek zrobił. Z drugiej strony kochałam go i rozumiałam jego frustrację. 
- Tato, proszę... Czemu to zrobiłeś? Przecież to nie wróci życia mamie. Ta dziewczynka była niewinna. Była moją siostrą - szepnęłam przez łzy, po czym objęłam go mocniej. Spojrzałam mu w oczy wzrokiem pełnym cierpienia. - Już nic nie rozumiem. Czy na tym polega życie? Na zemście? Na okrucieństwie? Tato... 

Przed nami stanął wściekły Mateusz, trzymający w ręku pistolet. W jego oczach czaił się przestrach i najczystsza nienawiść.
- Zabiję cię skurwysynu - powiedział, zaciskając zęby. Już miał pociągnąć za spust, gdy zasłoniłam ojca własnym ciałem, szepcząc przerażona:
- Mateusz, nie możesz. Nie znasz całej prawdy...
- On zabił moją matkę i siostrę! Wiedziałem, że ta kobieta mnie okłamuje, ale ją kochałem. Siostra była dla mnie całym światem. Zniszczyłeś mi życie! Jesteś ścierwem.
- Mateusz! To mój ojciec! Pogubił się w życiu, to prawda. Postąpił niewłaściwie, ale żałuje, musisz pozwolić mu naprawić błędy...
- Niewłaściwie?! Błędy?! Wiesz o czym mówimy? O zabójstwie nieuleczalnie chorego dziecka i mojej matki! To nazywasz 'błędem'? 
- Mateusz... Ja go kocham - szepnęłam, spoglądając błagalnie wgłąb jego ciemnych oczu. - Szukał mnie przez te wszystkie lata. To, że go zabijesz, nie wskrzesi twoich bliskich. Za to sprawi, że znów będę całkiem sama. Czy jestem ci coś winna? Zrobiłam ci krzywdę? On sam chciał odebrać sobie życie. Uśmiercając go, skrzywdzisz tylko mnie. Nienawiść rodzi nienawiść. Nigdy nie przestanę żywić do ciebie urazy.
- 'Ognia nie ugasisz ogniem' - wyszeptał ledwie dosłyszalnym szeptem chłopak, po czym rzucił broń na ziemię. 

Przez wiele nocy nie mogłam zmrużyć oka, obwiniając siebie o śmierć tych ludzi. Wytchnienie przyniosła dopiero moja matka, która przyszła do mnie, gdy w końcu udało mi się zasnąć. 
- Mamo... Ja... Chcę umrzeć. Przeze mnie...
- To nie twoja wina, najdroższa - szepnęła ciepło kobieta, obejmując mnie czule.
- Ale...
- To był wybór tych ludzi. Nie masz znacznego wpływu na to, co robią inni. Przestań się zadręczać, najważniejsze jest to, że żyjesz. Dzięki tobie również tata i ten chłopak chodzą jeszcze po świecie... Pamiętaj, że nienawiść ma siłę destrukcyjną. Jest zbędna. To miłość ma prawdziwą moc - powiedziała, po czym dodała:
- Niestety, muszę już iść...
- Mamusiu, błagam, nie zostawiaj mnie samej! - krzyknęłam, kurczowo ściskając jej ubranie.
- Nigdy nie jesteś sama. Jest z tobą tata, Mateusz... Ja też. Zawsze jestem przy tobie. Nie widzisz mnie, ale jestem w twoich myślach, duszy, sercu. Trwam przy tobie cały czas. Nie zapominaj o tym. 
Senny świat zaczął się zacierać i choć tak bardzo chciałam w nim pozostać, moje ciało uparcie zmierzało do przebudzenia. Usłyszałam jeszcze tylko przepełniony radością głos mojej matki:
- Wszystko jest iluzją.... - po czym otworzyłam oczy. Przy moim łóżku siedział zatroskany Mateusz, z kuchni dolatywał do mnie zapach smażonego jajka.
- Śniadanie gotowe! - krzyknął tata.
Chłopak patrzył na mnie wyczekująco. W końcu szepnął:
- Mówiłaś przez sen.
- Widziałam moją mamę.
- Co mówiła?
- Nic takiego.
Chłopak nie przestawał na mnie patrzeć z dziwnym wyrazem twarzy. 
- Co? - zapytałam zakłopotana.
- Gdy jesteś taka rozczochrana i wystraszona, wyglądasz jak słodka, mała dziewczynka - wyszeptał zachwycony, po czym jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko moich. Połączyliśmy wargi w tańcu uczuć i emocji, wymianie myśli i podziale życia i dusz. Tak wiele dla nas znaczył ten jeden pocałunek. Delikatnie gładził moje włosy. Byłam taka szczęśliwa. Nie chciałam, by ta chwila się kończyła, ale wiedziałam, że zaraz do pokoju wejdzie ojciec. 
- Dziękuję, że nie gniewasz się na mojego tatę - powiedziałam cichutko, czując, jak moje serce pragnie do niego przylgnąć.
- Robię to tylko ze względu na ciebie. Kocham cię - powiedział, patrząc mi w oczy. 
- Ja ciebie też - odparłam. Opuścił powoli pokój, udając się na dół, na śniadanie. Gdy zniknął mi z oczu, wyszeptałam sama do siebie:
- Choć i tak wszystko jest tylko iluzją...




Nie mam siły pisać zbyt wiele. Na Woodstocku było naprawdę fantastycznie. Może któregoś dnia się wam pochwalę. Oczywiście, jeśli chcecie.

Mam nadzieję, że nie rozczarowałam was zakończeniem. Sama nienawidzę beznadziejnych zakończeń, kiedy tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi. Czy podobało wam się opowiadanie? Może byście coś zmienili? Proszę, zostawiajcie komentarze, to mi bardzo pomoże w dalszym pisaniu.




Obrazek narysowałam sama. Już jakiś czas temu. Nijak ma się do opowiadania, nie jest też jakimś specjalnym arcydziełem, po prostu chciałam wstawić coś 'ode mnie'.


Dziękuję czytającym. Dobranoc. 


sobota, 27 lipca 2013

Tajemnica - rozdział V

TAJEMNICA - ROZDZIAŁ V

Mateusz, poruszony tym, co zobaczył, gnał ślepo przez las. Nie oglądał się za siebie, nie miał na to czasu. Wpadł do domu, nie zamknąwszy za sobą drzwi. Na stole w kuchni leżała otwarta książka, jej strony przewracały się samoistnie z pomocą wiatru, wpadającego przez otwarte na szerz okno. Firanki opadały groźnie w górę i w dół. W pomieszczeniu nie było ani matki, ani siostry. Chłopak odwrócił się spiesznie, czując czyiś oddech na karku. Serce zapragnęło zniszczyć mu żebra i uciec z przestrachu, gdy tylko ujrzał twarz mężczyzny z blizną centymetry od swojej. Postać uśmiechnęła się obrzydliwie i wyszeptała, patrząc prosto w wystraszone, spłoszone oczy młodzieńca:
- Już czas.


Ja tymczasem, cichutko wślizgnęłam się do domu ciotki. W środku nie było nikogo. Tylko ostra cisza, godziła w moje niepewne serce, niczym sztylet. Nie wiedziałam, czy wejść, czy też uciec z tego przeklętego miejsca jak najdalej. Gdzie jednak miałabym się podziać? Mateusz mnie opuścił. Pewnie w końcu wydało mu się to wszystko zbyt trudne. Zrezygnowana, usiadłam na podłodze, oparłszy się o brudną ścianę przedpokoju i zaczęłam łkać, trzęsąc się w rytmie swojej smutnej piosenki. Trwałam tak - sama, samotna, niepewna jutra. Wkrótce rozszalała się straszna burza, krople ulewnego deszczu uderzały o szybę, akompaniując mi przy wylewaniu na wierzch osiadłej w sercu rozpaczy. Około pół godziny później poczułam, że ktoś delikatnie mnie obejmuje, a cudze łzy zaczynają znaczyć ślady na mojej skórze. To była ciotka. Przylgnęłam do niej, jak mała wystraszona dziewczynka. Starałam się uspokoić oddech. Kobieta w milczeniu gładziła moje włosy. W końcu przerwała ciszę słowami, które miały zmienić moje postrzeganie świata na zawsze:
- Przepraszam. Byłam, jaka byłam, bo chciałam cię przed Nim ochronić, rozumiesz. On zabił twoich rodziców. Znalazłam cię w lesie. Zdołałaś mu umknąć. Ja... Nie jestem twoją prawdziwą ciotką.


Zrozumiałam, że ta kobieta jest dobrym człowiekiem. Biła mnie, gdy uparcie, mimo jej zakazów chciałam gdzieś wyjść, bo bała się, że mężczyzna z blizną coś mi zrobi. Teraz milczałyśmy obie na ten temat, co było nie do wytrzymania. Chciałam zadać tak wiele pytań, lecz bałam się, że powiem o jedno słowo za dużo, a kobieta wybiegnie z domu płacząc i już nigdy nie wróci. Sny o przeszłości - coraz wyrazistsze, zaczęły nawiedzać mnie codziennie. 
Któregoś razu, obudziłam się w środku nocy, zlana zimnym potem. Niespokojnie rozejrzałam się po pustym, ogarniętym przez ciemność pokoju. Do ucha szeptała cisza, widziałam ogień. Niespokojne płomienie, pożerały wszystko wokół. Ogień stał się moim lękiem, obsesją, przeszkodą w normalnym funkcjonowaniu. Choć wyimaginowany, nie pozwalał mi ruszyć się z miejsca. Oddychałam ciężko, niespokojnie. Potrzebowałam pomocy, czyjejś obecności, nim wariactwo na dobre wpisze się w mój życiorys. Wstałam z łóżka i boso, w koszuli nocnej, ze zmierzwionymi włosami, ruszyłam do wyjścia. Otworzyłam ciężkie, stare drzwi i poczęłam zmierzać w stronę lasu. Wystraszona, co jakiś czas oglądałam się za siebie. Czułam, że tylko Mateusz może mi pomóc przezwyciężyć lęk. Jednak jego nie było. Trwała przede mną jedynie sterta suchych liści. Wilgotne powietrze osiadało na włosach, zamierało w płucach i chłodziło skórę. Na wpół przytomna wyszeptałam:
-Ogień, ogień, ogień go pochłonął - po czym zaczęłam zmierzać w stronę czarnych śladów stworzonych z sadzy. Wiedziałam. Czułam. Bałam się, że mogę przybyć za późno...

Ślady zaprowadziły mnie przed znany z moich snów dom. Nie czułam strachu, moje serce wypełniała raczej obojętność i pogodzenie z losem. Wszystko się jednak zmieniło w chwili, gdy ktoś zaczął przede mną odgrywać scenę sprzed lat. Budynek naprzeciw pożerał ogień, słyszałam krzyki cierpienia, czyiś podły śmiech, powietrze dookoła przesyciła okrutna woń dymu. Nie mogłam się ruszyć, stałam sparaliżowana, patrząc na ten akt destrukcji mojego życia. Wszystkie wspomnienia zaczęły wracać, raniąc przy tym moje wnętrze, czułam, jak dusza, podrapana tysiącem pazurów zła, krwawi. Wtedy stało się najgorsze. Zobaczyłam siebie - małą, zrozpaczoną, przerażoną dziewczynkę, której w jednej chwili zawalił się świat. Chciałam coś do niej powiedzieć, jakoś ją pocieszyć, ale gdy wyciągnęłam ku niej dłoń, senna mara rozpłynęła się w powietrzu. Usłyszałam za sobą podły śmiech:
- Wszystko jest iluzją.
- Ale...
- To tylko twoja wyobraźnia. Nie można zmienić przeszłości.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałam zbolałym głosem mężczyznę z blizną.
- To długa historia. Też kiedyś miałem uczucia, które ktoś podeptał i zmiął jak śmieci.
- Mamy dużo czasu. Poza tym, my - skrzywdzone dusze, powinniśmy trzymać się razem - powiedziałam wypranym z emocji głosem, zmęczonego życiem człowieka. Usiadłam na trawie, tajemniczy jegomość zajął miejsce koło mnie. Czułam się dziwnie w jego obecności. Taka... Na swoim miejscu. Zastanawiałam się, czym to jest spowodowane i na siłę usiłowałam wzbudzić w sobie nienawiść. 
- Byłem kiedyś szczęśliwy. Miałem żonę i córeczkę, którą bardzo kochałem. No i brata... Któregoś dnia okazało się, że moja żona jest bardzo chora. 
- Co jej dolegało?
- Schizofrenia. Nie wiem, dlaczego to się stało, czy choroba rozwijała się już wcześniej, niewiele wiem na temat samego schorzenia. Nie chciała iść do lekarza. Czemu? Bała się, że zamkną ją w psychiatryku, a nie chciała zostawić naszej małej córeczki. Bardzo ją kochała, niemal nad życie... Gdy dziewczynka przyszła na świat była taka szczęśliwa... - ostatnie zdanie niemal wyszeptał, po czym ukrył twarz między kolanami. 
- Co się z nią stało? 
- Któregoś dnia, jednego z tych spokojnych dni, kiedy choroba pozwalała jej odetchnąć, stało się nieszczęście. Ktoś porwał nasze dziecko. Szukaliśmy maleństwa wszędzie. Byliśmy zrozpaczeni...
- Powiadomiliście policję?
- Tak. Myślisz, że nam pomogli? Po jakimś czasie po prostu zaniechali poszukiwań. Powiedzieli, że im przykro, dodając, że nie jesteśmy jedynymi ludźmi w takiej sytuacji. Teresa całkiem się załamała. Jej choroba się pogłębiła, przestała się odzywać, żyła jakby gdzieś daleko ode mnie, w swoim własnym świecie iluzji i kłamstwa. Któregoś ranka, gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem, że miejsce obok mnie jest puste. Wstałem z łóżka i boso pognałem przed siebie, pewien najgorszego. Moja żona stała na krańcu klifu, patrząc martwo w głębię morza. Odwróciła się do mnie, jej twarz naznaczył błogi uśmiech. Pomachała mi, po czym rzekła, jakby śniąc:
- Idę do naszej córeczki. Patrz, jaka jest już duża. Nie ruszaj się. Pamiętasz, co mówiła moja matka? Wszystko jest iluzją - ostatnie zdanie wyszeptała bez siły, po czym zrobiła krok naprzód. To działo się tak szybko, nie zdołałem jej uratować. 'Wszystko jest iluzją' - tak brzmiały jej ostatnie słowa. Załamany, ogarnięty bezsensem i rozpaczą wróciłem do domu. Miałem ochotę zrobić sobie krzywdę, lecz wewnętrzny głos nakazywał mi odnaleźć córkę. To trzyma mnie przy życiu, rozumiesz? Teresa chciałaby, żeby nasze dziecko było szczęśliwe. 
- Nie pojmuję roli moich rodziców w tym całym zamieszaniu...
- Rodziców?! Wiesz, kim oni byli? Chcesz poznać całą prawdę?
- Tak. Myślę, że jesteście mi to winni. Pragnę szczerości. 
- Przez wszystkie te lata szukałem mojej córki. W końcu natrafiłem na właściwy trop. Okazało się, że porwał ją nie kto inny, jak mój rodzony brat. Osoba, której w żadnym wypadku bym o to nie podejrzewał. Jego żona podobno nie mogła mieć dzieci. Co mnie to jednak obchodzi! Czy to powód, by niszczyć życie bliskich?! Przez to ścierwo moja żona straciła życie, ja popadłem w ruinę, a ukochana córeczka żyła w kłamstwie, nie znając swoich prawdziwych rodziców. Róża... - powiedział miękko, spoglądając mi w oczy - Wiem, że jestem dla ciebie błotem, nikim, skończonym potworem, bo zabiłem swojego brata. Chciałem cię odzyskać za wszelką cenę, rozumiesz? 
- I chciałeś się zemścić...
- Tak. Co innego mi pozostało, prócz zemsty? 
- To byli ludzie. Oni żyli, mieli plany, marzenia...
- Twoja matka też. Chciała dla ciebie jak najlepiej. Egzystowałyście w symbiozie, dając sobie nawzajem życie. Ty nadawałaś sens, ona się tobą opiekowała. Gdy zostałaś jej zabrana, wykończyła się psychicznie. Z winy mojego brata. Rozumiesz, jak się czułem? Jak czuję się teraz, wobec tego, że siedzisz obok i już nigdy mnie nie pokochasz? Pozostała mi tylko autodestrukcja, cudowny akt samospalenia. Nie mam już szans na szczęście, muszę odejść. Szkoda tylko, że moje miejsce nie jest przy twojej matce - pięknym aniele, ale u bram piekła - rzekł wstając. 
- Czekaj! Ta kobieta... Ona była w ciąży.
- Żona mojego brata?
- Owszem.
W oczach mężczyzny pojawiła się furia. Wyciągnął z tylnej kieszeni zapalniczkę, po czym krzyknął zapamiętale: 
- Czas zakończyć to przedstawienie! 


Co ma zamiar zrobić ojciec Róży? Kto może czuć się bezpieczny? Czy finał będzie szczęśliwy?
Tego oczywiście dowiecie się z kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że trochę was zaciekawiłam.

Ogólnie to opowiadanie jest dla mnie 'czymś innym'. Nie mam konkretnego planu, ponieważ zmieniam go z każdym rozdziałem, zaskakując sama siebie. Wkładam w nie serce i prawdziwe odczucia. W dodatku wiem, że gdzieś tam jest cząstka mnie, nie potrafię jasno wyjaśnić, dlaczego, ale tak jest. Czuję coś takiego przy każdym tekście, ale przy tym jakoś szczególnie... Może styl i fabuła nie są wyjątkowe, ale mam do niego jakiś sentyment. Sklejam tekst ze zlepek pomysłów i szkiców, napisanych dawniej i teraz. Jaki będzie finał? To nawet dla mnie jest zagadką. Ale cieszę się, że mogę się z wami podzielić historią Róży - zagubionej nastolatki, która tak naprawdę nic o sobie nie wie.
Dziękuję czytającym.

Miłego dnia.